Leon
- Dokąd jedziemy? – Pytała po raz setny jak nie lepiej moja
towarzyszka. Już od kilku dni nie zadawała innych pytań. Była wściekła, bo nie
wiedziała, co ma ze sobą zabrać, co będziemy robić i przede wszystkim nie
wiedziała, dokąd chcę ją zabrać. Wykluczyłem wszystkie możliwości, o które
pytała, posuwając się przy tym do kłamstwa.
Miejsce, do którego zmierzamy poleciła mi moja matka, która jest
poruszona tym, że tak się zmieniłem. Nie wie, że stoi za tym gwałt mojej
przyjaciółki. Myśli, że po prostu się zakochałem, a Violetta odwzajemnia moje
uczucie i jedziemy tam, aby postarać się o wnuki dla niej. Nie miałem serca
mówić jej, że tak nie jest. Ojciec opowiedział jej o Castillo i teraz sądzi, że
Vilu jest idealną kandydatką na matkę i moją żonę. Nie może się doczekać, kiedy
w końcu ją spotka. A ja teraz stoję między młotem, a kowadłem. Nie wiem, co
jest lepsze. Powiedzieć matce prawdę, czy w końcu przyznać się do uczuć
ukochanej. – Leon! Mówię do Ciebie! – Zdenerwowała się szatynka. – Przynajmniej
powiedz mi, czy jeszcze daleko. Tyłek mnie boli. Te siedzenia są strasznie
niewygodne.
- Kocie. To samochód sportowy, nie terenowy. Czego się
spodziewałaś? On jest do szpanu, nie do długich jazd. – Odpowiedziałem, śmiejąc
się.
- To nie jest
odpowiedź na moje pytanie, ale dziękuję. Mogłeś powiedzieć wcześniej to
zabrałabym poduszkę z domu. – Pokręciłem tylko głową, ale nie odpowiedziałem.
Miała rację. To przecież Violetta, nie Lara, Ludmiła czy nawet Fran. Ona nie
jest przyzwyczajona do samochodów, nie wie, czego się po nich spodziewać, nie
jeździła ze mną daleko ani nic. Miała prawo nie wiedzieć, a ja powinienem ją
poinformować. Dałem ciała. Znowu. Już chciałem coś powiedzieć, ale uprzedziła
mnie dziewczyna. – Przepraszam. – Spojrzałem na nią niezrozumiale i poprosiłem
ją, aby kontynuowała. – Zabierasz mnie na wakacje, chociaż nie musisz, a ja
wciąż marudę i suszę Ci głowę. Powinnam być wdzięczna. I jestem, naprawdę. Ale
lubię wiedzieć, co się dzieje. A teraz… Czuję się jak zagubione dziecko.
Dziękuję Ci, Leon. – Zakończyła, patrząc na mnie, a ja miałem tak wielką ochotę
ją pocałować, że zjechałem na pobocze, wrzuciłem bieg na luz i zaciągnąłem
ręczny. Patrzyła na mnie zaskoczonymi oczyma, a ja, korzystając z chwili
chwyciłem jej twarz i pocałowałem. Tak po prostu. W momencie, kiedy nasze usta
się spotkały czułem się niesamowicie. Byłem szczęśliwy, miałem siłę do
działania, wiedziałem, czego chcę. Chcę jej. Chcę, aby była szczęśliwa chcę,
aby była ze mną, aby nie musiała się o nic martwić, aby nigdy nie płakała. Chyba, że będą to łzy szczęścia.
Moje usta całowały jej czule, ale zachłannie. Przelewałem w
tym pocałunku wszystkie swoje uczucia, a ona je przyjmowała i odwzajemniała.
Nie miałem pojęcia, czy odczytuje to wszystko w ten sposób, ale w tym momencie
nie obchodziło mnie to. Cieszyłem się jak głupi, że była obok, że mnie całuje i
przez to daje nadzieję na to, że nam wyjdzie. Oderwałem się od niej i
przyłożyłem czoło do jej, starając się uspokoić oddech. Dokładnie słyszałem, że
robi to samo. I już nie przeszkadzało mi nic. Nawet to, że bolą mnie już nogi i
tyłek, tak jak ją. Byliśmy tylko my, sami, we dwoje. Nasze oddechy krzyżowały
się, a następnie muskały nasze twarze. Patrzyliśmy sobie w oczy.
- Kocham Cię – szepnąłem niepewnie. – Nie odpowiadaj, nie
musisz. – Dodałem, widząc, że otwiera i zamyka usta. – Jesteśmy tu razem, jedziemy
na wakacje. Zaufaj mi. Nic Ci nie zrobię. Mamy oddzielne pokoje. Zawsze będę z
Tobą. Jesteś moją przyjaciółką, a ja Twoim przyjacielem. Być może kiedyś
stworzymy razem coś pięknego, ale nie teraz. Teraz Ty musisz wiedzieć, że masz
we mnie oparcie, Ty jesteś ważna. Musisz do końca wstać na nogi i żyć dalej, bo
wciąż nie jesteś tą samą osobą, którą poznałem. – Pogłaskałem ją po policzku i
przyłożyłem usta do jej czoła, całując je długo i czule. – Niedługo będzie
stacja benzynowa. Zatrzymamy się tam, rozprostujemy nogi, zjemy coś, a potem
ruszymy dalej. Za trzy godziny powinniśmy być na miejscu.
***