niedziela, 31 sierpnia 2014

Konkursowy OS numer 5 "Za dużo łez przez niego wylałam!"

 Jestem Camila. Niedawno wróciłam z Włoszech gdzie jako szesnastolatka wyjechałam z ciocią. Wtedy jeszcze nie wiedziałam dlaczego, lecz szybko się dowiedziałam. Okazało się, że mój ojciec jest prosto mówiąc narkomanem. Oczywiście ja o niczym nie miałam pojęcia. Jako, że był uzależniony zadłużył się u jakiegoś dealera i nie miał pieniędzy aby to wszystko spłacić, więc dupek(wiem, że to tak czy siak mój ojciec, ale inaczej nie potrafię o nim myśleć, po prostu nie umiem) sprzedał mnie i matkę, a sam popełnił samobójstwo. (teraz już wiecie dlaczego o nim tak myślę) Ja jednak o tym nie wiedziałam. Mama wmawiała mi, że zginą w wypadku samochodowym. Później miałam zakaz wychodzenia sama z domu, miałam wrażenie, że żyję pod kloszem nad opiekunczej  matki. Teraz wiem, że robiła to dla mojego bezpieczeństwa... Jednak nic nie trwa wiecznie, dlatego ta cała sytuacja przerosła moją rodzicielkę. Wysłała mnie do swojej siostry z którą wyjechałam do Europy. Dopiero tam dowiedziałam się całej prawdy i tego, że mama wysłała mnie dla bezpieczeństwa, a sama oddała się w ręce tego dealera. I tak jak wcześniej mówiłam. Teraz jako osiemnastolatka wróciłam i szykuję słodką zemstę... Ten gościu który doprowadził mojego ojca do takiego stanu i który przetrzymuje i nie wiadomo co robi z moją matką (o ile jeszcze żyje) zapamięta mnie na długo! (O ile przeżyje) Choćby nawet miałam skończyć za kratkami, albo nawet zapłacić za to życiem! Ja mu pokaże!


***
Zamieszkałam w małym wynajętym przez siebie mieszkaniu z łazienką, sypialnią, salonem i aneksem kuchennym. Marnie to wyglądało, ale nie było drogie. A z resztą po co mi więcej? Ale mniejsza z tym.
Od razu postanowiłam, że mój plan rozpoczyna się w moim starym domu, bo w końcu gdzie najprędzej znajdę jakąkolwiek wskazówkę niż tam? Dobrze pamiętałam gdzie stoi dom. W końcu mieszkałam tam szesnaście lat, więc trudno było by zapomnieć. Kiedy stałam już pod drzwiami okazało się, że są zamknięte. Nie myśląc długo, podbiegłam pod najbliższe okno, biorąc do ręki pierwszy lepszy kamień i posypała się lawina szkła. Podeszłam bliżej, ostrożnie oczyściłam ramę okna z resztek szyby i wyskoczyłam do środka. Nie obawiałam się, że ktoś tam będzie, bo przecież by usłyszał huk szyby. 
Byłam w kuchni. Wszystko leżało tak jak widziałam to poraz ostatni. Sterta brudnych naczyń w zlewie, dwie szklanki na stole, a przy nich rozsypany cukier. Na blacie leżało ulubione czasopismo mamy. Pomyszkowałam po szafkach i nawet otworzyłam lodówkę, co było błędem! 
- O matko!- szybko zamknęłam- Gorzej niż by coś zdechło- powiedziałam do siebie.
Z resztą czego mogłam się spodziewać, jedzenie psuje się tam najprawdopodobniej od dwóch dobrych lat, a ja się dziwię, że śmierdzi na kilometr. Dalej zerknęłam do salonu. Tam w przeciwieństwie do kuchni było czysto. Wszystko wyglądało tak jak wcześniej, nie licząc grubej warstwy kurzu i pozostałości z kwiatków na parapecie. Później ruszyłam do góry w stronę mojego starego pokoju. Był w nim bałagan, ale to była normalka. U mnie porządek trwał góra jeden dzień, a później znowu wszystko wyglądało tak jak po przejściu tornada. Na tym skończyłam moje zwiedzanie i zaczęłam zdziałać. Poszłam do sypialni rodziców. Ukucnełam przy komodzie, otworzyłam szufladę, w której tata zawsze trzymał swoje papiery. Byłam pewna że tam, coś znajdę i... Nie myliłam się! Pomiędzy nie popłaconymi rachunkami, starymi listami miłosnymi i innymi "śmieciami" znalazłam już żótawą kartkę, a raczej jej połowę na której widniało czyjeś nazwisko, adres i połowa numeru telefonu. Gdyby nie to, że kartka była rozdarta dowiedziałabym się czegoś więcej i mimo, że przeszukałam wszystkie inne szafki w poszukiwaniu drugiej połowy to nie znalazłam.
-No nic- westchnęłam- Będę musiała się tym zadowolić
Po tych słowach wstałam i wróciłam do kuchni, a z stamtąd na zewnątrz. Postanowiłam, że pójdę pod ten adres. Jeżeli jest on aktualny, to jestem bliżej celu niż myślę. Po dziesięciu minutach byłam na miejscu, a raczej na tym co z niego pozostało. Miała to być kamienica, niestety są to ruiny. ~On napewno nie będzie tu mieszkał~ pomyślałam. ~Przecież za pieniądze z narkotyków pewnie ma niezłą chatę~ i rozmyślałabym dalej gdyby właśnie nie typ wychodzący z tej rudery. Schowałam się za drzewem obserwując go. Nie miałam 100% pewności, że to on nie miałam żadnej! Przecież ilu to takich ludzi w dzisiejszych czasach się kręci po świecie. Jednak umysł podpowiadał mi, aby ruszyć za nim. Z resztą co mi szkodziło? Przyjechałam tu aby ocalić matkę i zemścić się na nim, więc muszę to zrobić. Może właśnie to on. I co z tego, że normalny człowiek zgłosił by się na policję? Ja za dużo łez przez niego wylałam! Sama dam sobie radę!

***

Po jakiejś godzinie drogi wreszcie się zatrzymał. Myślałam, że ta droga nie będzie miała końca. Wszedł do jakiegoś schowka koło swojego domu i po chwili spowrotem wyszedł i przekroczył próg swojego niewielkiego domu. Pobiegłam pod okno i dyskretnie zaczęłam obserwować tego kolesia. W tedy też ściągnął kaptur z głowy i dokładnie ujrzałam jego twarz. Byłam pewna, że to on. Nie raz widziałam go z moim ojcem. Nazywał się Diego o ile się nie mylę, ale mniejsza z tym. Nagle pojawiła się tam jakaś kobieta. Nie widziałam jej twarzy, bo stała tyłem, jednak jej rude włosy coś mi mówiły, że to może być moja matka. Z jednej strony chciałam aby to była ona, a z drugiej nie. Mimo, że na początku byłam pewna siebie zaczynałam się bać. Nagle zaczą po niej krzyczeć, bić i kopać ją. Nie wiedziałam o co chodzi bo nic nie było słychać. W końcu zauważyłam twarz kobiety, a on wyciągnął pistolet z kieszeni.
Zamurowało mnie, a oczy zaszkliły. Nie wiedziałam, co mam robić. Przecież ten dupek może w każdej chwili pociągnąć za spust. Nogi mi zmiękły, nie wiedziałam co robić. Nagle w przeciągu ułamku sekundy do głowy wpadła mi myśl. Wparowałam do tej szopki. Tam jakieś schody prowadziły w dół. Pobiegłam tam, a moim oczom ukazały się przeróżne bronie, czyli tak jak myślałam. Wzięłam pierwszą lepszą z półki, sprawdziłam czy jest naładowana i ruszyłam spowrotem. Popatrzyłam znowu przez okno. Jeszcze nie strzelił. Oparłam się o ścianę, głośno westchnęłam i od bezpieczyłam broń. Trzęsłam się jak galaretka, ale wiedziałam, że muszę to zrobić! Nie myśląc o tym, co się stało wtargnęłam do domu z wielkim hałasem.
-Zostaw moją matkę!- krzyknęłam celując w niego
Oboje skierowali wzrok na mnie jednak ten drań ciągle celował w nią
-Ooo Camila, jak miło cię widzieć wreszcie się zjawiłaś- uśmiechną się szyderczo
-Tak, zjawiłam się na chwilę...- powiedziałam pewna siebie, mimo że w środku byłam miękka jak bułka wyciągnięta z mleka- ABY CIĘ ZATŁÓC!- krzyknęłam
-Oj nie sądzę, aby byłaś w stanie to zrobić... Chociaż... Mam dla ciebie propozycję. Ty grzecznie od stawisz broń i obie zostaniecie przy, życiu czywiście pod moją "niewolą" lub... ja zabiję twoją matkę, tu i teraz na twoich oczach, a ciebie puszczę wolno. I jak?
-Nie- powiedziałam stanowczo- Zabij mnie, a ją puść wolno- sama się zdziwiłam że to powiedziałam
-Cami! Córeczko! Nie!- wykrzyczała moja mama
-Oh Annabel. Skoro twoja córka tego chce- zwrócił się do mojej mamy
Odsunął się od niej jakieś dwa centymetry i w tej chwili pociągnęłam za spust modląc się przed tym, aby miałam cela i kula zamiast w tego drania nie trafiła w mamę. Na szczęście... To z znaczy ku mojemu szczęściu, przynajmniej w połowie trafiłam w niego. Facet po chwili leżał w kałuży krwi. Stałam oszołomiona. W końcu podbiegła moja mama i mocno ją przytuliłam. Obie płakałyśmy. Nie wiem jak mama, ale u mnie były to łzy radości. Tak radości. Cieszyłam się,że ocaliłam najważniejszą osobę w moim życiu... I co z tego, że zabiłam człowieka? Nie czułam i nie czuję wyrzutów sumienia. Wiem jestem okropna.Co prawda śnią mi się po nocach koszmary i boję się wyroku sondu, który mnie czeka, jednak teraz mam przy sobie mamę, która jest oparciem w tych chwilach i to jest najważniejsze.



~*~

Oto i piąta praca, za którą także bardzo dziękuję autorce. Was moi drodzy zapraszam do czytania, komentowania i głosowania, w sondzie, która pojawi się po opublikowaniu wszystkich prac konkursowych.
Jakby ktoś chciał przeczytać jeszcze raz i nie chce mu się szukać (choć w sumie to na razie nie trzeba) to jest stworzona zakładka dla konkursowych partów - "Konkurs OS"
Przy okazji, dziękuję za ponad 100 tysięcy wyświetleń! Jesteście WIELCY :D

sobota, 30 sierpnia 2014

Konkursowy OS numer 4 "Druga szansa"


     W jednej chwili masz wszystko, czego kiedykolwiek pragnąłeś. Dom, rodzina, kariera. Myślisz, że już nic lepszego nie może Ci się przydarzyć - i masz rację.
     W kolejnej chwili tracisz wszystko i nie masz niczego.
     Kariera zakończona przez kontuzję.
     Małżeństwo stracone przez zdradę.
     Córka odebrana przez ludzi, których zraniłeś.
     Co wtedy pozostaje? Zupełnie nic.


* * *

     Pisk wydobywany podczas pocierania sportowymi butami o parkiet, dźwięk piłki odbijającej się o palce, bądź czysty jak nigdy parkiet. A na koniec tłum kibicujący swoim faworytkom. Chwila, gdy trener przeciwnej drużyny musi wziąć czas, bo zupełnie nie radzą sobie z drużyną szatynki.
     Podeszły do niej z uśmiechami na twarzy. Ich oczy mówiły "Wygraną mamy w kieszeni". Ten widok zdecydowanie radował młodą Castillo. W tej chwili widziała tylko ich szczęśliwe miny.
     - Mamy ich w garści, ale pamiętajcie, że to dopiero drugi set. Wszystko może się zmienić - przypomniała poważnym głosem, ale zaraz później jej usta wygięły się tworząc uśmiech na jej twarzy. - Musicie pamiętać, żeby szybko się przemieszczać i nie spoczywać na laurach. 
      Kątem oka spojrzała na trenera przeciwnej drużyny, który zdecydowanie nie był zadowolony wynikiem. Cóż się dziwić - wygrywały 20:6.
     - Pamiętacie co mówiłam wam na treningach? - zapytała, a widząc niepewne miny dziewczyn, kontynuowała. - Nie trzymajcie dłoni na kolanach. - Ugięła nogi i położyła dłonie tak, żeby pokazać im, o czym mówi. - To was spowalnia. Trzymajcie je swobodnie, ale nie opierajcie się na nich. 
     Wszystkie przytaknęły, i nadeszła pora powrotu na boisko. Każda przybiła piątkę z trenerką i wróciły do gry. Oczywiście stosowały się do rad szatynki. Była dla nich wzorem  zawsze chciały osiągnąć to, co ona parę lat temu. Każde jej słowo było dla nich bardzo ważne i  z a w s z e  jej słuchały oraz wykonywały polecenia. Pewnie dlatego prezes klubu bez wahania stwierdził, że jej grupa jest najbardziej zdyscyplinowana. 
     Podczas trzeciego setu, podszedł do niej trener przeciwnej drużyny. Miał na sobie czarne spodnie dresowe i niebieską bluzę z logo klubu. Na nogach oczywiście widniały asics'y. Z początku stanął tylko obok, założył ręce na piersi i obserwował grę. Violetta nie zwracała na niego uwagi.
     Po dwóch punktach zdobytych przez jej drużynę, odezwał się.
     - Muszą być szczęśliwe, że trenuje je sama Violetta Castillo - stwierdził, nie odrywając wzroku od boiska. - Ich rodzice zresztą też.
     - Niby dlaczego? - zapytała. Schowała kosmyk włosów, który wyszedł z jej kitka za ucho. - Nie jestem nikim niezwykłym.
     - Może teraz nie, ale byłaś.
     - Myślałam, że wszyscy zdążyli już zapomnieć o tej porażce.
     Nie lubiła rozmawiać o swojej karierze. Wstydziła się tego, iż musiała zrezygnować z tak wysokiej pozycji i to przez jeden głupi błąd, którego żałowała do dziś. Zawsze gdy ktoś ją o to wszystko wypytywał, urywała temat. Wyjątek robiła jedynie dla dziewczyn z jej grupy. Życzyła im wszystkim, żeby osiągnęły równie wiele. Przestrzegała je również przed swoim błędem.
     - Porażce? Każdemu mogło się zdarzyć.
     Nie odpowiedziała tylko skupiła całą swoją uwagę na piłce lecącej nad siatką. Przeleciała i trafiła prosto w linie boiska. Mimo to sędzia uznał to za aut.
     - Pole! - krzyknęła. - Piłka spadła prosto na linie!
     Mężczyzna nie zwrócił jednak na nią uwagi i gra toczyła się dalej.
     - Więc to prawda - odezwał się ponownie szatyn. - Walczysz o każdy punkt.
     - Walczę o to, żeby gra była fair, a sędzia nie udawał ślepoty! - poprawiła go tak głośno, aby słyszał to sędzia.
     Trener zaśmiał się pod nosem.
     - Śmieszy cię to? - W jej głosie nietrudno było wyczuć złość. Nie znosiła, gdy ktoś się z niej śmiał czy nabijał.
     - Tak, nigdy nie podejrzewałbym, że "wielka gwiazda reprezentacji" jest taka dziecinna.
     - Ja jestem dziecinna? Odezwał się ten, który nie potrafi nawet przygotować swojej drużyny do meczu.
     - Odezwała się ta, która wprost nie potrafi przegrywać.
     Przegiął, pomyślała, po czym obdarowała go najbardziej wrogim spojrzeniem na jakie było ją stać i podeszła bliżej.


     45 minut później, po meczu.


     Siedziała na umywalkach, zaś on stał przed nią i przenosił pocałunki na jej szyję. Wplotła rękę w jego włosy i cicho pojękiwała. Następnie wrócił do jej ust sprawiając, że każdy pocałunek był jeszcze bardziej brutalny. Jego ręce błądziły po całym ciele Castillo, ale nie przeszkadzało jej to, wręcz przeciwnie - czuła się wspaniale.


     6 miesięcy później...


     Violetta i Leon od sześciu miesięcy byli razem. Ich miasta były niedaleko siebie, więc w każdą wolną chwilę spędzali razem. Rozważali również zamieszkanie razem, byłoby o wiele łatwiej. Szatyn planował także oświadczyny. Pokochał w Castillo zarówno zalety jak i wady. Pragnął spędzić z nią resztę życia, i miał nadzieję, że ona także.
     Byli w drodze do najlepszych przyjaciół Verdasa. Chciał w końcu, aby jego kumpel poznał kobietę którą kocha nad życie. Mieszkali za miastem w małym domu z przepięknym ogrodem, w którym codziennie bywała Ludmiła, żona przyjaciela Leona. Nie pracowała, więc całą swoją uwagę skupiała właśnie na swoich roślinach i pasierbicy.
     Owszem, pasierbicy.
     Federico miał córkę z poprzedniego małżeństwa. Nigdy nie mówi o swojej żonie, a Nadia myśli, że to Ludmiła jest jej prawdziwą matką. Jedyna rzecz związana z nią, o której wie Verdas to to, że umarła przy porodzie. O nic więcej nie pyta.
     - Nie uważasz, że ta sukienka jest nieodpowiednia? - zapytała Violetta, dokładnie przyglądając się strojowi. Z niewiadomych nikomu powodów, strasznie stresowała się tym spotkaniem. zależało jej na tym, żeby znajomi Leona ją polubili.
     Szatyn uśmiechnął się, po czym spojrzał na nią.
     - Jest idealna - zapewnił.
     Ponownie skierował swój wzrok na drogę, ale jego ręka powędrowała na nogę kobiety. Kąciki ust Castillo powędrowały w górę. Położyła swoją dłoń na jego, i wygodniej usiadła.
     Gdy dojechali szatynka dokładnie rozejrzała się przez okno samochodu. Dom był niewielki, ale zadbany. Przed nim był ogród oraz dwie huśtawki należące do córki przyjaciela Leona.
     Verdas obszedł samochód i otworzył drzwi swojej ukochanej. Złapał ją za rękę, pomagając wysiąść z samochodu i pocałował ją w celu dodania otuchy. Następnie splótł ich palce razem i podeszli do drzwi. Zapukał w nie, i już po chwili pojawiła się przed nimi szczupła blondynka. Miała na sobie bladoróżową sukienkę, a jej włosy były rozpuszczone.
     Leon przedstawił jej Violettę, po czym te się przywitały i weszli do środka.
     - Fede pojechał na chwilę z Nadią do sklepu - oznajmiła Ludmiła. - Powinni zaraz wrócić.
     Weszli do niewielkiej jadalni, w której mieli tego dnia zjeść kolację. Violetta wraz z blondynką usiadły przy stole.
     - Pójdę do niego zadzwonić - rzucił Leon i wyszedł z pomieszczenia.
     Castillo dokładnie rozejrzała się po jadalni. Była skromne urządzona - zresztą jak cały dom - ale na pierwszy rzut oka wyglądała przytulnie. Przez otwarte drzwi widać było kuchnię. Dostrzegła na lodówce różne rysunki i laurki. 
     - Nadia to wasza córka? - zapytała niepewnie.
     - Mojego męża - odpowiedziała z lekkim uśmiechem. - Jej matka umarła przy porodzie.
     - Och, przykro mi...
     - To dawna sprawa. Nadia do dziś nie wie, że to nie ja jestem jej matką. Mój mąż to ukrywa, sama nie wiem, czemu.
     Chciała coś odpowiedzieć, ale w tym samym czasie usłyszały dwa męskie głosy. Jeden należał do Leona, a drugi zapewne do męża Ludmiły. Szatynka miała dziwne wrażenie, że zna drugi głos. Natychmiast jednak odrzuciła tą myśl. Przecież to niemożliwe, uspokoiła się w myślach.
     Kiedy jednak weszli do pomieszczenia, uświadomiła sobie, że to możliwe. Stał przed nią. Nic się nie zmienił. Wciąż miał taką samą fryzurę, podobne ciuchy i identyczny uśmiech, który zniknął jednak gdy ją zobaczył. Cóż się dziwić. Szatynka nigdy nie przypuszczała, że jeszcze go spotka, a tym bardziej, że rzuci jej się na szyję.
     Ale chwila!
     Przecież on wyjechał. Wyprowadził się jak najdalej stąd, żeby ta nie miała żadnego kontaktu z nim i jego córką. Zrobił wszystko, żeby więcej ich nie zobaczyła. Dlaczego postanowił zamieszkać zaledwie 30 kilometrów od Buenos Aires? Przecież to najgłupsza rzecz, jaką mógł zrobić!
     Mimo to, iż wyraźnie widać, że idealnie poznaje swoją byłą żonę, gdy Leon ich sobie przedstawia, udaje, że pierwszy raz ją widzi. Zaraz za nim pojawia się dziewczynka. Wygląda na 7 lat.Szatynka od razu łączy ze sobą fakty. Minęło 7 lat. Ludmiła nie jest matką dziewczynki, tylko była żona Federico. Ponoć zmarła. 
     Dlaczego mówi, że umarłam?, to pytanie od razu nasuwa się jej na myśl. Najwyraźniej o tym marzył...
     Usiedli do stołu. Oboje udawali, że się nie znają. 
     Po kilku minutach rozmowy - w której uczestniczyli jedynie Ludmiła i Leon - blondynka wyszła do kuchni po jedzenie, a Verdas poszedł do innego pokoju odebrać telefon. Kiedy zamknęły się drzwi, Federico wstał  szarpnął Violettę tak żeby wstała. Wyprowadził ją przed dom.
     - Co tutaj robisz? - zapytał wściekły. - Skąd wiedziałaś, gdzie teraz mieszkamy?!
     - Nie wiedziałam! Nie miałam pojęcia, że wróciłeś! - Również zaczęła krzyczeć. - Myślałam, że wyjechaliście na zawsze!
     - Nie kłam! Tylko to potrafisz wciąż robić! Wynoś się stąd, i nigdy więcej nie próbuj się kontaktować z Nadią! 
     Usłyszeli jakiś szmer. Oboje spojrzeli w tamtą stronę, ale nikogo ujrzeli.
     - Nie wiem, co powiedziałaś Leonowi, ale masz się od niego odczepić, jak od całej mojej rodziny - mówił ciszej.
     - Nic mu nie mówiłam, bo nic nie wiedziałam - odpowiedziała z irytacją w głosie. - Fede, ja go kocham.
     - Nie wierzę - rzucił krótko. - Odczep się od niego i mojej rodziny, bo dowie się, co kiedyś zrobiłaś. A teraz wynoś się stąd i nie chcę Cię więcej widzieć.
     Nie mogła pozwolić na to, aby Leon o wszystkim się dowiedział. Wiedziała, że powinna odejść, ale z drugiej strony tam była jej córka. Pragnęła ją jeszcze raz zobaczyć, przytulić.
     - Zmieniłeś jej imię - wydusiła z siebie lekko zachrypniętym głosem. - Dlaczego?
     - Nie chciałem, żeby miała cokolwiek wspólnego z matką, a tamto imię wymyśliłaś ty.
     W jej oczach pojawiły się łzy. Ta dziewczynka nawet nie wie, że to ona jest jej matką, nie Ludmiła, nie jakaś kobieta, która zmarła. T o  o n a  b y ł a  j e j  m a t k ą! 
     - Dlaczego mówisz wszystkim, że umarłam? Nie uważasz, że moja córka ma prawo wiedzieć, kto jest jej prawdziwą matką?
     - Ludmiła - odpowiada. - I tego będę się trzymać. Zrobię wszystko, aby nie musieć jej uświadamiać, że jej matka to zwykła dziwka. A teraz wynocha stąd.
     Nic już więcej nie powiedziała. Odwróciła się i opuściła teren ich domu. Szła pieszo, płacząc przy tym. Płacząc, bo straciła wszystko; karierę, męża, córkę, a teraz nawet Leona. I wiedziała, że nie odzyska tego, nie jest tego warta.



* * *


     Kiedy Federico wszedł do domu, w korytarzu zaczepił go Leon. Spojrzał na niego zdziwiony. Na pierwszy rzut oka widać było, że Verdas był zdenerwowany. Mało powiedziane - był wkurzony.
     - Skąd ją znasz? - zapytał wściekły, a Włoch od razu domyślił się, że szatyn wszystko słyszał. Prawie; po usłyszeniu przez nich szmeru, pewnie się zmył.
     Miał teraz dwa wyjścia: mógł wymyślić jakąś wymówkę, na tyle dobrą, żeby nie oczernić ani siebie, ani Castillo. Mógł też powiedzieć całą prawdę, i ty samym sprawić, że Leon wybije sobie z głowy romanse z jego byłą żoną. Jego wybór był oczywisty.



* * *


     Castillo po wyjściu, nie widziała się już z Leonem. Nie mogła spojrzeć mu w oczy i go okłamać, a jeszcze bardziej nie potrafiła powiedzieć mu prawdy. Miała nadzieję, że to wszystko wreszcie się skończyło. Niestety jak zwykle się myliła. Ten cholerny błąd będzie chodził za nią do końca życia, i przez to nigdy nie będzie szczęśliwa. 
     Od spotkania minął tydzień. Przez ten czas szatyn ani razu się nie odezwał. Może Federico powiedział mu prawdę? A może po prostu jest na nią wściekły za to, że od tak wyszła.
     Nagle usłyszała pukanie do drzwi. Wstała z kanapy i je otworzyła. Ujrzała Verdasa. Zanim cokolwiek powiedziała, próbowała odczytać coś z jego twarzy, ale nie potrafiła. Nie wiedziała czy jest wściekły, smutny, rozczarowany.
     - Chcę usłyszeć twoją wersję - powiedział po około dwóch minutach. Jego ton był chłodny. Szatynka od razu domyśliła się, że o wszystkim wie.
     - Co powiedział ci Federico? – spytała zachrypniętym głosem.
     - To nieważne. Chcę usłyszeć prawdę, i jeśli choć trochę ci na nas zależy, powiesz mi ją.
     Zaprosiła go do środka. Weszli do salonu, i zapytała czy chce czegoś do picia, ale odmówił - w tym momencie chciał tylko wszystko usłyszeć. Usiadła więc obok i zaczęła mówić. 
     - To był mój pierwszy mecz w reprezentacji. Wygraliśmy, więc postanowiliśmy to uczcić. Poszliśmy do pobliskiego baru, a trener postawił nam wszystkim drinki. Z początku świetnie się bawiliśmy, ale potem każdy coraz więcej każdy wypił i alkohol dawał o sobie znać. Byłam kompletnie pijana i on... to wykorzystał. - Przerwała na chwilę. Czuła w oczach łzy. W normalnych okolicznościach, Leon przytuliłby ją do siebie, ale takie nie były, więc siedział tylko i cierpliwe czekał aż zacznie będzie mówić dalej. - Przespałam się z nim. Żałowałam, żałuję do dziś, ale nie mogę tego cofnąć.
     - Z twoim... trenerem? - upewnił się. Nie wiedział, czy może do końca wierzyć Federico. To dopiero początek historii, a szatyn już zauważył, że Włoch nic nie wspominał o alkoholu, wygranym meczu.
     Kiwnęła głową i kontynuowała.
     - Myślałam, że on także był pijany i żałuje. Nie mówiłam nic Federico, bo wiedziałam, że się wkurzy. Myślałam, że robię to dla dobra nas wszystkich. Mnie, Fede, Eliz... - Przerwała. Zapomniała, że  j e j  córka teraz nazywa się inaczej. - Niadi. Ona miała wtedy zaledwie pół roku. - Przełknęła ślinę. Starła łzy spływające po jej policzkach. - Ale po kilku tygodniach, wspomniał o tym. Powiedział, że...Że mam to zrobić ponownie, bo inaczej wszystko powie Federico. Był trzeźwy przez co miał zdjęcia, nagrania...
     Schowała twarz w dłoniach. Leon w końcu się ruszył i niepewnie ją do siebie przytulił.
     - Nie wiem, dlaczego to zrobiłam, ale... zgodziłam się. Federico był z Nadią u lekarza, ale szybciej wrócił. Wściekł się. Wzięliśmy rozwód, a on odebrał mi prawa rodzicielskie. Bez jego pozwolenia nie mogłam spotykać się z Nadią, a takowego nie dostałam. Potem skupiłam się na karierze, ale... ta kontuzja zakończyła wszystko.
     - Federico wie o tym, że byłaś szantażowana, o alkoholu? - zapytał, lekko gładząc jej plecy. - Nic o tym nie wspominał.
     - Nie, nie wie.
     - Może powinnaś mu to wyjaśnić...
     - Leon, on mnie nie chciał słuchać - przerwała mu. Powiedziała prawdę - Federico był wtedy tak wkurzony, że miał gdzieś, co ma do powiedzenia.


     5 lat później...


     Leon w końcu przekonał ją i Federico do rozmowy. Włoch pozwolił jej widywać się z córką, przed którą na początku ukrywali prawdziwą tożsamość szatynki. Z czasem jednak ją poznała i zdążyła się z tym pogodzić. Stosunki Castillo i Fede nadal nie są idealne, ale są o wiele lepsze. 
     Dziś jest dzień ślubu szatynki i Verdasa. Druhną oczywiście jest Nadia. Wszyscy są z tego powodu szczęśliwi, a Violetta wierzy, że chociaż raz coś pójdzie po jej myśli.







 ~*~
Tak prezentuje się czwarta praca, za którą bardzo dziękuję autorce. Was, moi drodzy standardowo już zapraszam do czytania, komentowania i głosowania, w sondzie, która pojawi się po opublikowaniu wszystkich prac konkursowych.
Jakby ktoś chciał przeczytać jeszcze raz i nie chce mu się szukać (choć w sumie to na razie nie trzeba) to jest stworzona zakładka dla konkursowych partów - "Konkurs OS";d
A prac jest 8 ;)

piątek, 29 sierpnia 2014

Konkursowy OS numer 3 "Umiesz wybaczać?"

Siedziała na parapecie. Płakała. Nie ma już Go. Odszedł. Był On jak zaczarowane lustro, miał dwie strony.
- Kochanie, wróciłem! - Powiedział zmęczony szatyn. Podszedł do swojej narzeczonej i pocałował czule szatynkę w policzek. Zadowolona dziewczyna oddała pocałunek. Chłopak oderwał się od niej, chwycił do ręki kanapkę i ruszył w stronę sypialni.
    Wtedy jeszcze nie wiedziała, dlaczego jej przyszły mąż był taki zmęczony, gdyż pracował w firmie i nic nie musiał robić.
- León! - Krzyknęła czarnowłosa. Chłopak zdenerwowany kiwnął głową. Violetta zdziwiła się. Kto to był? Dziewczyna podeszła bliżej. Rzuciła okiem na nią. Czarnowłosą okazała się jej była przyjaciółka, Francesca. Przez nią straciła kiedyś Diego, ale i tak go nie kochała. Włoszka rzuciła się na szyje Leóna, i bez żadnych skrupułów namiętnie go pocałowała. Brunetka rzuciła wszystko co niosła, a mianowicie telefon i torebkę. Uciekła.
    - Dlaczego to tak cholernie boli?! - Krzyczała, uderzając pięścią o stół. Wspomnienia wracały. Te dobre, jak i te złe.
- Violetta! Zaczekaj! Violu, daj mi to wytłumaczyć! - Błagał ją.
- Co tu do tłumaczenia? - spytała spokojnie. - Może to, że mnie zdradziłeś?! Dlatego chodziłeś taki zmęczony z pracy! Spotykałeś się z nią!
- Ale to nie tak.. - Mówił zrezygnowany.
- A jak, León? Przepraszam, nie mam ochoty z Tobą rozmawiać. - Odbiegła.
    Do dziś nie żałuje swej decyzji. Tylko, dlaczego to tak boli?
Następny dzień. Nie dzwonił, nie pisał. Zapomniał? Wyszła na powietrze. Potrzebowała tego. Wzięła głęboki wdech. Szła spokojnie przez park. Zauważyła. Zauważyła ich. Całowali się. Jej płacz był szorstki, ale krótki. Podeszła. Oderwała ich od siebie.
- Ty idioto! Jak mogłeś?! Wczoraj chciałam Ci wybaczyć, ale teraz już nie chcę! Nie szukaj mnie, nie dzwoń! - Krzyczała.
- A co mnie ty?! Mam lepszą sztukę. Co nie, Franuś? - Spytał i pocałował policzek Cauvigli.
- Fran! Dlaczego ciągle odbierasz mi szczęście?!
- Bo zawsze byłaś na I miejscu! Ja też chcę być szczęśliwa! Zakochałam się w Diego, a ty wiedząć o tym zaczęłaś z nim chodzić! Nie mogłam na to patrzeć. Rozdzieliłam was. Diego się zabił. Zaczęłam śledzić Twoje życie. Okazało się, że masz, a właściwie miałaś, narzeczonego. Zaczęłam się do niego podwalać i.. znowu się zakochałam! Żegnaj! Aloha! - Odbiegli trzymając się za ręce.
    Był lustrem. Miał swoje dwie strony. Jedną piękną, troskliwą, tą, w której się zakochała. Drugą, w której był zimnym draniem. Ta druga zwyciężyła w bitwie, i przejęła kontrolę nad nim. Od teraz nic nie było takie samo.
***
    Siedziała na parapecie, podziwiając gwiazdy. Łzy leciały ciurkiem po jej policzkach. Po chwili namysłu zeskoczyła z parapetu, i podeszła do drzwi. Nacisnęła klamkę. Drzwi ustąpiły, a po chwili zbiegała już po schodach. Weszła do kuchni. Z lodówki wyjęła butelkę z zimną wodę, a z szafki obok szklankę. Oba przedmioty postawiła na blacie, a następnie usiadła na wysokim krześle kuchennym. Odkręciła butelkę, i nalała wody do czystej szkalnki. Gdy wody było dość, odłożyła butelkę i ją zakręciła. Wzięła do ręki szklankę i zamoczyła usta w lodowatym napoju. Po wypiciu kilku łyków, wzięła szklankę i poszła z nią na góre, do sypialni. Zapaliła światło. Szklankę z wodą postawiła na stoliczku obok łóżka. Z szafki przy oknie wyjęła dość duży album. Otworzyła go na pierwszej stronie. Na niej widniało zdjęcie jej, i jej już dwóch byłych przyjaciółek. Obok niego leżało zdjęcie nie włożone do plastiku. Widniała na nim Ona i On. Ich pierwszy pocałunek. Powzięła zdjęcie i rozerwała na pół. Teraz, już nie jesteśmy razem. Ale co mam poradzić? Chcę zapomnieć, ale wspomnienia pozostają. Nawet, jeśli nie będzie ich na zdjęciach, pozostaną w Twojej pamięci! Głupia!
    Rozmyślając nie zauważyła, jak ktoś wszedł do jej domu i opierał się o framugę drzwi do jej sypialni. Po chwili ten ktoś odchrząknął. Zdezorientowana dziewczyna przekręciła głowę w bok. Ujrzała Go. Podszedł do niej. Usiadł obok niej. Siedzieli patrząc na siebie. Po chwili chłopak delikatnie ją przytulił. Castillo odepchnęła Verdasa, a do jej oczu napłynęły łzy. Wstała ze skórzanej kanapy, i usiadła ze spuszczoną głową na parapecie. Zrobił to co ona. Podniósł jej podbródek.
- Umiesz wybaczać? - Spytał prosto z mostu. Spojrzała w jego szmaragdowe oczy.
- Jjjaa.. Nnnie wiem. - Odparła szatynka. Zbliżył się niebezpiecznie blisko. Po chwili lekko musnął jej usta. Oddała pocałunek. Oderwali się od siebie. Uśmiechnęła się.
- Chyba jednak umiem.. - Powiedziała i ponownie tej nocy ich usta zetknęły się w pocałunku.
    Dziś już są małżeństwem. Szczęśliwym małżeństwem. Mają pół roczną córeczkę, Nataly. A w kolejce na świat jest już kolejny szkrab, ale to narazie tajmnica.


 ~*~


Zgodnie z zapowiedzią jest trzecia praca. Autorce bardzo za nią dziękuję, a Was moi drodzy, po raz kolejny, zapraszam do czytania, komentowania i głosowania, w sondzie, która pojawi się po opublikowaniu wszystkich prac konkursowych.
Zakładka dotycząca konkursów już jest i jest zatytułowana "Konkurs OS", takie przypomnienie ;d
Zostałam poproszona, aby zareklamować jednego bloga, tak więc zapraszam na Leonetta ~ Tan poco que se necesita para encontrar la felicidad.

czwartek, 28 sierpnia 2014

Konkursowy OS numer 2 "Twoja Księżniczka"

-Proszę przestań!-krzyczała śmiejąc się.-Nie wytrzymam już!-mówiła do chłopaka.
-Przestanę jak przyznasz, że miałem rację-mówił łaskocząc szesnastolatkę.
-Ok, miałeś rację-powiedziała, a on natychmiast przestał.
-Widzisz, zawsze znajdę sposób na to abyś przyznała mi rację-powiedział, a ona zaśmiała się.
-Mówiłem ci, że nikt nawet nie zauważy, że nas nie ma-powiedział.Byli właśnie na kolacji ze swoimi rodzicami, którzy rozmawiali na temat spraw biznesowych.Muzyka klasyczna  oraz temat rozmowy rodziców była wystarczającym powodem aby Verdas  i Castillo mogli zniknąć pod pretekstem, że muszą udać się do toalety.Czy ktoś to zauważył?Nie.Zdecydowanie nie.Praca zawsze była na pierwszym miejscu.Jednak im to nie przeszkadzało.Mieli siebie.Mieszkali razem ze swoimi rodzicami w jednym ogromnym domu.Z początku  nienawidzili się, ale gdy rodzice wychodzili na bankiety i spotkania biznesowe, oni zbliżyli się do siebie.Odkryli, że mają wspólne zainteresowania, a później wszystko samo się ułożyło.Teraz nie mogą się rozstać choćby na chwilę.
-To co robimy księżniczko?-zapytał dziewczynę.
-Nie jestem księżniczką-powiedziała oburzona.
-Jesteś, jesteś-droczył się z nią.Kochał tak do niej mówić, ale ona tego nienawidziła.
-Ej!-krzyknęła i zrobiła smutną minkę.To zawsze na niego działało.
-No dobra-powiedział i podniósł się z ławki.-Księżniczko-powiedział szeptem tak, aby ona nie mogła tego usłyszeć.
-Kurczę, chyba będzie padać-powiedziała patrząc w ciemne chmury na niebie.Miała rację.Po chwili runął deszcz.Zimne,ciężkie krople spadały na nich.
Taniec w deszczu Leonetty<3
 -Chodź musimy uciekać, bo zmokniemy-powiedział szatyn.Jednak ona zrobiła coś czego się nie spodziewał.Zaczęła tańczyć.Pociągnęła go za rękę i po chwili oboje tańczyli.W deszczu.Nie przeszkadzało im to, wręcz przeciwnie.Dziewczyna zbliżyła się i złożyła delikatny pocałunek na ustach chłopaka.
-Kocham cię-powiedziała.
-Vilu-powiedział podchodząc do niej zaniepokojony szatyn.
-Co?Ubrudziłam się gdzieś?-zapytała widząc jak zielonooki jej się przygląda.
-Krew cieknie ci z nosa-powiedział wyciągając z kieszeni dżinsowych spodni chusteczki.-Proszę-powiedział podając dziewczynie jedną z dziewięciu chusteczek.
-Dziękuję-powiedziała i przyłożyła chusteczkę do nosa.
-Może powinnaś pójść do lekarza?-zapytał.
-Daj spokój.Nigdy nie lała ci się krew z nosa?-zapytała z niedowierzaniem.
-No tak, ale
-Nie ma żadnego, ale-przerwała mu.
-Skoro nie chcesz iść do lekarza, to pójdziemy do domu.Musisz odpocząć-powiedział, a raczej stwierdził.
-Leon!Nie!-krzyknęła obrażona.
-Tak idziemy.Chodź-powiedział chwytając dłoń ukochanej.Jednak ona wyrwała mu się i poszła przodem nie odzywając się słowem.Nie zamierzał po raz kolejny jej ulec.Martwił się o nią.Nie rozumiała, że on robi to dla jej dobra?Do domu doszli w ciszy.Violetta zamknęła się w swoim pokoju.Leon zamierzał zrobić kolację dla niej.Po piętnastu minutach szatynka zaczęła schodzić na dół po schodach.W pewnym momencie przewróciła się.
Violetta!-krzyknął podbiegając do niej.
-Nic mi nie jest-powiedziała.-Tylko trochę mi słabo-dodała.
-Zadzwonię po twoich rodziców.Musicie jechać do lekarza-powiedział podając jej rękę.Ona niechętnie przystała na ofertę chłopaka.Położył ją na sofie.
-Chcesz wody?-zapytał.Ona tylko pokręciła głową.-Idę zadzwonić-powiedział.Po 15 minutach Violetta siedziała już w samochodzie.Leon nie mógł z nimi jechać.Gdy dojechali na miejsce musieli zaczekać w poczekalni.Po chwili doktor przyjął ich i zrobił dziewczynie kilka badań.Znów musieli zaczekać.
-Violetta Castillo-powiedział wyłaniając się z gabinetu.-Proszę-powiedział gdy zauważył ich.
-Czy odczuwasz ostatnio zmęczenie?-zapytał.
-Trochę-odpowiedziała niepewnie.
-Skąd masz ten siniak?-zapytał wskazując siniak na nadgarstku Violetty.
-Uderzyłam się-powiedziała.
-Niestety nie mam dobrych wieści-powiedział.
-Panie doktorze, co się dzieję-zapytał German, ojciec Violetty.
-Państwa córka ma białaczkę-powiedział po chwili.
-Co?!To niemożliwe!Nikt w naszej rodzinie nie chorował na białaczkę-krzyczał German.
-Proszę pana białaczka nie jest chorobą dziedziczną-powiedział lekarz.-Córka musi poddać się natychmiastowemu leczeniu-powiedział.-Najlepiej żeby już dziś, została w szpitalu-dodał.
-Dobrze-powiedziała matka Violetty.-Przywieziemy ci rzeczy kochanie.Nie martw się wszystko będzie dobrze-powiedziała przytulając córkę.Violetta była zdziwiona.Czy naprawdę musiało jej się coś stać, aby rodzice zwrócili na nią uwagę?
-Czy może mnie ktoś dziś odwiedzić?-zapytała lekarza.
-Nie, niestety dziś już nie, ale za dwa dni tak-powiedział z uśmiechem.-To jest Alice.Oprowadzi cię po oddziale-powiedział doktor Paul wprowadzając do gabinetu młodą brunetkę.
-Chodźmy-powiedziała.Gdy skończyła, zaprowadziła ją do jej sali.Alice była dla niej bardzo miła.
-Jutro będziesz miała pierwszą chemię.Czy wiesz co to jest?-zapytała.
-Tak, wiem-odpowiedziała zgodnie z prawdą Violetta.
Minęły dwa dni.Violetta była bardzo osłabiona.Po chemii robiło się niedobrze.Często wymiotowała.
-Dzień dobry-powiedziała wchodząc do sali Alice.
-Cześć Alice-odpowiedziała z uśmiechem Violetta.
-Jak się czujesz?-zapytała siadają na łóżku.
-Nieźle-odpowiedziała.
-Jesteś bardzo dzielna-powiedziała Alice.Chciała założyć włosy za ucho dziewczyny jednak te, wyrwały się z lekkością.-Może je zetniemy?- zapytała.-To twój wybór-dodała.
-Dobrze, możemy je obciąć-powiedziała Violetta.Po chwili Alice wróciła z nożyczkami.Starannie obcięła włosy dziewczyny.Violetta przyglądała się swojej nowej fryzurze w lustrze.
-Może być-powiedziała.
-Doktor Paul powiedział, że mogę mieć dziś gości-powiedziała Violetta.
-No właśnie chciałam ci przekazać, że dziś jeszcze nie może cię nikt odwiedzić-powiedziała Alice.
-To kiedy?-zapytała.-Jutro?Za tydzień?Za miesiąc?A może za rok?-zapytała Violetta.
-Pojutrze-odpowiedziała spokojnie Alice.
Co robiła Violetta przez ten czas?Czytała książki i gazety, które przekazała jej mama przez Alice.Oglądała telewizję i to właściwie wszystko co mogła robić.Zastanawiała się jak zareagował Leon.Nie chciała litości.Nienawidziła jej.Co robił Leon?Siedział  zamknięty w pokoju.Czasem, gdy nikogo nie było w kuchni schodził po coś do jedzenia.Dlaczego tak robił?Nie chciał, by ktoś widział jego zapuchnięte oczy.Mówią, że chłopaki nie płaczą,ale to bzdura.On płakał.Dniami i nocami.Chciał ją odwiedzić,musiał.Tak bardzo za nią tęsknił.Chciał być silnym dla niej.Minęły kolejne dwa dni.Dziś Violetta nie miała już włosów.Wszystkie wypadły.Kolejna chemia,kolejne mdłości.Jednak, gdy po chemii leżała w łóżku, Alice przyszła uradowana.
-Masz gościa-oznajmiła.-Zostawię was samych-powiedziała.Do sali wszedł, a raczej wbiegł Leon.Natychmiast przytulił dziewczynę.Zaczęła płakać.
-Tak bardzo za tobą tęskniłem-powiedział nadal trzymając ją w ramionach.
-Ja za tobą też-powiedziała.Zaczął jej się przyglądać.-Nie patrz na mnie, wyglądam okropnie-mówiła poprawiając blond perukę.
-Jesteś piękna jak zawsze- powiedział muskając ją palcem po policzku.-Nie płacz-powiedział po czym starł jej łzy.
-Leon ja nie chcę litości.Kocham cię, ale nie chcę cię tutaj trzymać.Znajdź sobie jakąś ładniejszą, zdrową dziewczynę-powiedziała.
-Kocham cię-powiedział nie zważając na jej słowa.
-Ja ciebie też.Nie chcę umierać-powiedziała.
-Nie mów tak.Damy radę.Razem wszystko przetrwamy moja księżniczko-powiedział.Położył się obok niej, a ona uśmiechnęła się do niego promiennie.
-Razem damy radę-powiedział łącząc ich ręce razem.
Minął miesiąc.To właśnie dziś miały odbyć się urodziny szesnastolatki.Przez ten czas codziennie odwiedzał ją Leon i jej rodzice oraz rodzice Leona i przyjaciele ze studia.Leon wszystko zaplanował.Pamiętał jak ukochana mówiła mu kiedyś, że chciałaby, aby jej urodziny były wyjątkowe.
-Jest zbyt słaba, aby wstać-powiedział lekarz.
-No to przewieziemy ją na wózku-zasugerował Leon.
-Dobrze-zgodził się lekarz.Leon zwiózł dziewczynę na wózku na dół.Na parter szpitala.Gdy drzwi windy otworzyły się nikogo tam nie było.Nad drzwiami widniał napis.Wszystkiego Najlepszego Vilu!
-Niespodzianka!-krzyknęli ludzie wyłaniając się z różnych miejsc.W tym również Alice oraz inne pielęgniarki.Wszyscy złożyli jej życzenia na siedemnaste urodziny.Leon wywiózł ją przed szpital.Tam dziewczyna zobaczyła Francescę,Camilę,Brodueya,Maxiego,Naty,Ludmiłę,Andresa,Napo,Marco oraz Braco.Wszyscy zatańczyli i zaśpiewali dla niej piosenkę Hoy somos mas.Jej ulubioną.W trakcie,gdy Leon śpiewał jej Podemos,dziewczynie kręciło się w głowie.Zemdlała słysząc ostatnie słowa piosenki.
 (Od autora:Włączcie tą muzykę: muzyka  )
Obudziła się w szpitalu, w łóżku.Siedział przy niej Leon.Był przygnębiony.Smutny.
-Lleon-wydukała.Chłopak ocknął się.-Cco,Co się stało?-zapytała.
-Zemdlałaś-odpowiedział.
-Ja już nie mogę,nie dam rady dłużej-powiedziała.
-Nie mów tak, jesteś silna.Dasz radę.My damy radę.Jestem przy tobie.-powiedział.
-Kocham cię-powiedziała.
-Ja ciebie też księżniczko-powiedział.Delikatnie przybliżył się i musnął jej usta.Dziewczyna zamknęła oczy.Nagle maszyna zaczęła pikać.
-Nie!Nie zostawiaj mnie proszę!Kocham cię!Nie możesz umrzeć!-krzyczał-Doktorze!
Pomocy!-krzyczał Leon.Do sali wbiegł doktor.
-Musisz wyjść-powiedział do Leona jednak ten, cały czas trzymał ją za rękę.-Alice podłącz ją do kroplówki-powiedział reanimując dziewczynę.
-Wyjdź!-krzyczał do niego.
-Nie!Nie zostawię jej.Kochanie otwórz oczy proszę.Nie możesz mnie zostawić-mówił płacząc.
-Leon!-krzyczała jego mama.
-Zostawcie mnie!-krzyczał.-Ona nie może umrzeć!Nie ona!Dlaczego to nie mogę być ja?!-krzyczał.
-Proszę go stąd zabrać!-mówił jakiś lekarz.Zabrali go siłą.Obudził czując ból w plecach.W końcu nie codziennie śpi się na twardych krzesłach.Wszedł do sali numer 4.Tam gdzie przebywała.Jednak jej już tam nie było.Pozostawiono kartkę, na której pisało:
Violetta Castillo urodzona 14 lipca 1997 r. zmarła wskutek ostrej białaczki.
Zgon nastąpił o godz. 20:14.
-Nie-powiedział.-To niemożliwe-dodał.Jednak to była prawda.Violetta odeszła z tego świata.Je już....nie było.
2 tygodnie później
-Violetta kazała ci to dać, gdy już...odejdzie-mówiła z trudem Francesca wręczając Leonowi list.
-Jak się czujesz?-zapytał dziewczynę.
-W porządku-odpowiedziała.-A ty?-zapytała.
-Tęsknie za nią-powiedział smutny.
-Jak wszyscy-powiedziała.-Muszę już iść-powiedziała i odeszła.Od kiedy Violetta zmarła Francesca nie jest już tą samą pogodną, tryskającą energią Francescą.Wszyscy się zmienili.Leon usiadł na ławce i wyjął list z koperty.
                                                                  Kochany Leonie!
Teraz, gdy czytasz ten list nie ma mnie już przy tobie.Przegrałam tę walkę.Chciałam być silna dla Ciebie, ale nie potrafiłam już walczyć.Zgrywałam twardzielkę, gdy mówiłam, że czuję się nieźle.Nie chciałam mówić żegnaj.Wierzyłam w to, że wyzdrowieje, ale wiedziałam, że to zbyt silne.Płakałam nocami.Chciałam ci pokazać,że potrafię to wygrać dla Ciebie.Tłumiłam w sobie ten ból, ale tak naprawdę powinnam była ci powiedzieć.Nie chcę się nad sobą użalać w tym liście nie o to chodzi, więc dziękuję Ci za te wspaniałe chwile razem.Bez Ciebie byłam rozpuszczoną nastolatką, która nie wierzyła w prawdziwą miłość, ale gdy wprowadziłeś się ze swoimi rodzicami pomyślałam: "Jakie ciacho".Nigdy Cię nienawidziłam.Kochałam się z tobą droczyć.Pamiętasz, gdy wychodziłeś na randkę z tą blondynką?
To ja schowałam twoje klucze od motoru.Byłam zazdrosna.Nie chciałam abyś z nią jechał.Już wtedy, choć nie chciałam tego przyznać, zakochałam się w tobie.Byłam z siebie wtedy taka dumna, bo nie poszedłeś na tą randkę.Nasz taniec w deszczu był czymś przepięknym.Zawsze, gdy oglądałam romantyczne filmy z Francescą i Camilą, zakochane pary tańczyły w deszczu.Mówiłam im, że ja też kiedyś tak zrobię.No i udało mi się.Dzięki tobie.Powiedz moim rodzicom, że ich kocham, pomimo braku czasu dla mnie, zawsze wiedziałam, że mnie kochają.Nie martwcie się o mnie.Jestem teraz w lepszym świecie.Jestem pewna,że kiedyś się jeszcze spotkamy.Wiesz ile razy pisałam już ten list?Chyba ze 100.Cały czas płaczę, myśląc, że zostawię cię tutaj.Nie jesteś sam pamiętaj.Zawsze będę przy tobie.Obiecuję.
                                                                                             Kocham Cię
                                                                                             Twoja Księżniczka

Ja ciebie też kocham, myślałem płacząc.Jednak uśmiechnąłem się mimowolnie na słowa
"Twoja Księżniczka".
____________________________________________________________
                                                                    
Not everything ends: And they lived happily ever after. Sometimes things have to end up that something new is started 



~*~
Zgodnie z zapowiedzią jest druga praca, za którą także bardzo dziękuję autorce. Was moi drodzy zapraszam do czytania, komentowania i głosowania, w sondzie, która pojawi się po opublikowaniu wszystkich prac konkursowych.
Zakładka dotycząca konkursów już jest i jest zatytułowana "Konkurs OS"
Prace można wysyłać do godziny 23:59 ;D
W ramach przypomnienia informuję, aby nie pisać kogo to jest praca. Proszeni są o to zarówno autorzy, jak i czytelnicy, którzy rozpoznają styl pisania autorki. Takie komentarze będą usuwane, nawet jeśli nie będą one trafione. Konkurs w tej fazie jest anonimowy, aby oceniać prace, a nie ulubionych autorów. ;)

Obserwatorzy