sobota, 16 września 2017

25. On nie żyje

Leon
Następnego dnia obudziłem się przed moją wybranką i spojrzałem na jej spokojną twarz. Uśmiechnąłem się do siebie, a w głowie zaczęły mi się pojawiać obrazy z poprzedniej nocy. Zagryzłem wargę na samo wspomnienie tego, co ze mną wyprawiała. Mam szczęście, że Vilu mnie wybrała. Dzięki niej zrozumiałem, co to miłość, zaangażowanie i szczęście. Dużo razem przeszliśmy i jestem z niej cholernie dumny, bowiem nie miała w życiu łatwo. Jednak wszystko, co przeżyła ukształtowało ją na silną kobietę, jaką jest w chwili obecnej.
Delikatnie, aby jej nie obudzić zdjąłem jej kończyny z mojego ciała i usiadłem, sięgając po swoje bokserki, które leżały nieopodal łóżka, podobnie jak reszta naszej wczorajszej bielizny. Co w sumie było dziwne, bo zazwyczaj rzeczy lądują gdzieś daleko. Ale nie wnikajmy. Założyłem na siebie bokserki i poszedłem w stronę kuchni, aby przygotować nam śniadanie. Zazwyczaj to Violetta zajmowała się gotowaniem, ale skoro już obudziłem się pierwszy, postanowiłem, że sam to zrobię.
Otworzyłem lodówkę i przestudiowałem jej zawartość, po czym wyciągnąłem składniki na sałatkę. Nie było żadnych konkretów. Wczoraj tyle czasu spędziliśmy w mieście i nie zajrzeliśmy do spożywczego i teraz nic nie mamy. Zmuszony więc byłem postawić na tą sałatkę, a coś innego najwyżej się kupi w bufecie.

Około trzydziestu minut później do kuchni zeszła Violetta ubrana w szlafrok. Przerwałem prowadzone czynności i podszedłem do niej, obejmując ją i całując jej malinowe usta.
- Dzień dobry, Królewno – odgarnąłem jej włosy z twarzy i ponownie ją pocałowałem. – Wyspana?
- Dzień dobry – odpowiedziała. – Wyspana może niekoniecznie, ale spałam wybornie. Szkoda, że tak krótko. – Zaśmiała się, a ja do niej dołączyłem. Wróciłem do robienia sałatki, a Violetta zabrała się za parzenie kawy. Chwilę później, w przyjemnej atmosferze konsumowaliśmy śniadanie. Przerwał nam telefon. – Tak, Fran? – Odebrała Violetta. Uśmiechnąłem się. Byłem ciekaw, co się działo, że Francesca chciała się tym podzielić z samego rana i nie mogła poczekać aż wszyscy spotkamy się w pracy. Byłem przekonany, że wybrali już imiona dla maluchów, albo one kopią, albo że po prostu wszystko ją denerwuje. – Fran, spokojnie. Nie płacz. Gdzie jesteś? – Na słowa narzeczonej nieco się zaniepokoiłem i spojrzałem na nią. Po chwili upuściła telefon, a jej oczy się zaszkliły. Cholera, to nie wróży nic dobrego. Od razu znalazłem się przed nią, klęcząc i czekając na to, co ma mi do powiedzenia. – Jedziemy do szpitala. Marco miał wypadek. – Powiedziała cicho, a mnie zmroziło. Mój przyjaciel jest w szpitalu. Wypuściłem powietrze z ust.
- Ubieraj się – poleciłem i sam wstałem. Po czym razem, szybkim tempem pobiegliśmy na górę, skąd wzięliśmy swoje rzeczy i polecieliśmy do łazienki. Nawet nie zastanawialiśmy się kto pierwszy. Wspólnie wzięliśmy prysznic, nie mając głowy ani ochoty na myślenie o tym, co moglibyśmy pod nim zrobić. Oboje ubraliśmy się w dres, Violetta gumką spięła włosy, nawet ich nie czesząc i polecieliśmy na dół. Zabrałem dokumenty i szybko pojechaliśmy do szpitala.
Na miejscu niemal od razu dostrzegliśmy zapłakaną Fran. Violetta również płakała, a ja? Próbowałem się trzymać. Widząc, że Vilu biegnie do przyjaciółki, zadzwoniłem do Diego, wyjaśniając mu sytuację i prosząc, aby mnie dziś zastąpił. Zgodził się bez wahania i stwierdził, że trzyma kciuki. W tej sytuacji spokojnie mogłem podejść do dziewczyn. Objąłem je obie.
- Fran… Co się stało? – Spytałem niepewnie. Wiedziałem, że dużo ją to wszystko kosztuje. Ale chciałem wiedzieć. Nie wiem, po co. Może chciałem przeanalizować rokowania. Ściągnąć lekarza. Naprawdę nie mam pojęcia, po co mi ta informacja.
- Miał wypadek… Przyjechał tu w stanie krytycznym – szepnęła, starając się panować nad głosem. – Operują go – zakończyła po chwili i już wiedziałem, że więcej się nie dowiem. Zresztą nie widziałem potrzeby. W głowie przewijały mi się dwa słowa… Stan krytyczny. Cholera jasna. Marco trzymaj się. Potrzebujemy Cię. Fran, ja. Nie możesz umrzeć!
Zamknąłem oczy i mocniej przytuliłem do siebie zdenerwowane dziewczyny. W oczach zbierały mi się łzy, którym usilnie nie pozwalałem lecieć. Nie mogłem pozwolić. Musiałem być silny. Dla Violetty i Fran i jej dzieci. Ona nie mogła się teraz załamać. W ogóle nie powinna się teraz denerwować. A siedzieć tutaj i myśleć, czy jej mąż przeżyje czy nie… Cholera jasna. On ma być ojcem bliźniaków, a nie!
Operacja ciągła się w nieskończoność. Kiedy dziewczyny się nieco uspokoiły, poszedłem im po herbaty. Melisę, na uspokojenie. Niechętnie je przyjęły, ale w końcu wypiły. Po dobrych czterech godzinach odkąd tu przyjechaliśmy z sali wyszedł lekarz. Jak na zawołanie wszyscy wstaliśmy, a ja trzymałem obie dziewczyny. Spojrzeliśmy na lekarza.
- Państwo z rodziny? – Spytał, patrząc na nas.
- Tak. Jestem jego przyjacielem, to moja narzeczona, a to żona Marco – wskazałem na kobietę w ciąży. Lekarz westchnął, patrząc na Francescę. – Panie doktorze, co z nim? – Niecierpliwiłem się.
- Zapraszam żonę do gabinetu – stwierdził, na co ja pokręciłem głową. Do cholery ona jest w ciąży! Ślepy, czy jak?! Nie może się denerwować. W grupie siła. Nie mam zamiaru jej zostawiać i już!
- Ja pójdę – odezwałem się, na co zaprotestował lekarz. Fran pokręciła głową, mówiąc, że nie może pozwolić na to, abym to ja musiał przekazać jej tę wiadomość. Zwłaszcza, jeżeli będzie negatywna. Stwierdziła, że pójdziemy wszyscy. Lekarz niechętnie się zgodził. Poszliśmy za nim. Po chwili byliśmy w gabinecie. Widziałem jak bił się z myślami. Pewnie dlatego ściągnął nas tutaj, aby mieć więcej czasu na zastanowienie.
- Przykro mi – zaczął, a ja poczułem, jak Fran zaczyna się osuwać. Spojrzałem przerażony na przyjaciółkę i na Violettę, która tylko się zachwiała. Lekarz widząc, co się dzieje chwycił Francescę. Vilu posadziłem na krześle, a Fran położyliśmy na leżance. A ten kretyn chciał, aby tylko ona przyszła. Co za nienormalny lekarz. – Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, ale pacjent zmarł – powiedział cicho, na jednym wydechu. Zupełnie jakby był pozbawiony emocji, a ja nie wiedziałem, kogo przytulić. Ułatwiła mi to Violetta, która przytuliła Fran, a ja przytuliłem je obie. Lekarz wyszedł, mamrotając coś pod nosem. A my płakaliśmy. Tak po prostu.
Mój przyjaciel. Mój najlepszy przyjaciel nie żyje. Po trzydziestu minutach, kiedy wszyscy względnie się uspokoiliśmy zabrałem dziewczyny do samochodu. Zamknąłem drzwiczki i wybrałem numer Diega.

- On nie żyje – szepnąłem – nie wiem, kiedy wrócimy do firmy. Sam rozumiesz – dodałem, rozłączając się. Pojechaliśmy do Fran, która dostała za zadanie spakować swoje rzeczy. Zabieraliśmy ją na kilka dni do siebie. Nie mogliśmy pozwolić, aby była sama. W dodatku w domu, gdzie dosłownie wszystko przypominało nam wszystkim zmarłego Marco.

***
Skończyła się sielanka. Chociaż u Leonetty dalej spokojnie. Ale nic nie trwa wiecznie. I na nich mam plan. Nie martwcie się.

Ciężko mi się pisało ten rozdział. Temu długością nie grzeszy.
Nie wiem kiedy następny. Statystyka była wyższa nawet jak nic nie pisałam. Więc muszę pomyśleć, czy czegoś nie zmienić. Co rozdział to gorzej... Nie wiem...
Do następnego!
Candy.

4 komentarze:

  1. O niee :'(
    Marco nie żyje :/
    Może nie był moim ulubionym bohaterem, ale jednak teraz wszyscy płaczą:(
    Mam nadzieję, że Fran nie poroni i nie zrobi nic głupiego :O
    Jedyny plus jest taki, że może kiedyś będzie Diecesca ehhh
    JAK TO CHCESZ ZNISZCZYĆ SIELANKĘ LEONETTY :O
    Nie pozwalam.
    Oni mają być happy rodzinką, a nie... pfff
    Rozdział choć krótki to super! ♥
    Czekam na nexta ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę Ci w końcu zacząć pisać komentarze. Postaram się wrócić xx

    OdpowiedzUsuń
  3. To smutne..., ale rozdział i tak wspaniały!:D

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy