czwartek, 27 marca 2014

OS Leonetta. "Wieczna wojna" cz.4 ostatnia

- Nie! – Po raz kolejny krzyczał szatyn chodząc wzdłuż kanapy, na której siedziała szatynka. Usilnie próbowała przekonać go, aby nauczył ją walczyć i posługiwać się bronią wymyślając coraz to nowsze argumenty. Począwszy od samoobrony, a na powtórce z ostatniego tygodnia skończywszy. Posunęła się nawet do szantażu, ale Leon nie wziął go na poważnie, co właściwie ją ucieszyło, bo wcale nie miała zamiaru go zostawiać.
- Ale Kochanie – podjęła kolejną próbę wstając i podchodząc do ukochanego. Stanęła przed nim i zmusiła, aby spojrzał jej w oczy. – Zrozum, że ja po prostu chcę być blisko ciebie. Wiem już wszystko i nie sądzisz, że powinnam wiedzieć jak się bronić? Dlaczego nie chcesz się zgodzić? – Gładziła dłonią jego policzek. Chłopak westchnął i przytulił ją mocno do siebie. Stali tak przez dłuższą chwilę, a chłopak wygodnie ułożył swoją głowę na jej ramieniu.
- Rozumiem – zaczął – powiem więcej, zgadzam się z tym, co mówisz, ale… Nie jestem w stanie podnieść na Ciebie ręki. A sama teoria nie wystarczy, najlepiej jak się ćwiczy walkę, a nie same ciosy. – Pocałował ją w policzek i odsunął się łapiąc jej ręce. Po chwili puścił jedną i wykonał kolejny krok w tył. Spojrzał na nią tymi swoimi pięknymi oczami i puścił drugą dłoń. – Przepraszam – wyszeptał i odszedł. Po chwili usłyszała trzask zamykanych drzwi wejściowych, co znaczyło, że opuścił mury ich domu. Podeszła do kominka, na którym stały ich zdjęcia i chwyciła jedną ramkę. Byli tam razem, uśmiechnięci. W tle zobaczyła jeszcze jedną parę. Była tam Francesca i Marco. Violetta zamyśliła się, po chwili stwierdziła, że to na pewno oni i przypomniała sobie słowa Lary. Uśmiechnęła się delikatnie i wyszła z domu kierując się do ogrodu, gdzie w takich sytuacjach przebywał Verdas. Zauważyła go na ławce pod jabłonią. Siedział tam mając twarz schowaną w dłoniach. Cicho podeszła bliżej i wzięła jego ręce poczym usiadła na jego kolanach okrakiem i ułożyła dłonie na szyi Leona. Uśmiechnęła się lekko i wtuliła w jego silne ramiona zaciągając się zapachem perfum, które kiedyś sama mu kupiła, a które w połączeniu z jego ciałem pachniały wręcz idealnie. Musnęła delikatnie jego szyję i poczuła jak silne ręce Verdasa przyciągają ją jeszcze bliżej. Dałaby sobie głowę odciąć, że szatyn właśnie się uśmiecha. Nie myliła się. Na jego twarzy rzeczywiście dało się zauważyć szeroki uśmiech. – Wygrałaś – odezwał się po chwili. Castillo odsunęła głowę by spojrzeć mu w oczy – Marco zgodził się pomóc – wyjaśnił, a dziewczyna pisnęła i namiętnie pocałowała jego wargi. – Jakbym wiedział, że tak podziękujesz to bym wcześniej się zgodził – zaśmiali się. Chłopak widział, że właścicielka jego serca jest szczęśliwa, więc on też był. Na tym polegała miłość.

„Miłość to głębokie uczucie motywowane namiętnością, przyjaźnią lub przywiązaniem, skłaniające partnerów do troski o drugą osobę, wyzbywanie się egoizmu i działań, powodujących szkody moralne”.*


- Późno już, a to był ciężki dzień i na pewno jesteś zmęczona – jak na komendę wstała i pociągnęła go za sobą. Objął ją ramieniem i razem wrócili do domu zamykając za sobą drzwi na klucz. – Leć do łazienki, za pięć minut przyjdę by umyć Ci plecy.
Po pięciu minutach zgodnie z obietnicą zapukał do drzwi i niepewnie je uchylił. Odwagi nabrał dopiero, kiedy zobaczył jej roześmianą twarz. Odłożył na pralkę spodenki, które miały służyć mu dziś do spania i przysiadł na brzegu wanny. Wziął jej ulubiony płyn do kąpieli, nalał sobie odrobinę na rękę, rozpienił lekko, a następnie delikatnie, powoli, bez słowa zaczął myć jej plecy starając się nie schodzić za nisko by przypadkiem jej nie wystraszyć. Uśmiechała się, więc on też się uśmiechnął. Rozpierała go ogromna duma, że dziewczyna pomimo wszystko mu ufa, że pozwala mu być blisko, przytulać ją, całować, dotykać. Wydawało mu się to niemożliwe po tym, co przeszła, a jednak stało się inaczej.
„Miłość (…) nie unosi się gniewem, nie pamięta złego, nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Miłość wszystko przetrzyma”*
Kiedy skończył uklęknął na podłodze i położył dłonie w miejsce, gdzie przed chwilą siedział, a na nich ułożył swoją głowę. Wpatrywał się w nią rozmarzonym wzrokiem uśmiechając się przy tym szeroko. Violetta przysunęła się do niego i musnęła jego usta poczym wywaliła go z pomieszczenia. Sama wyszła po chwili ubrana w piżamę, którą kiedyś od niego dostała. Była to jedyna rzecz, no może nie jedyna, ale jedna z niewielu, którą szatyn kupił bez żadnego podtekstu. Była to szara bluzka z pieskiem i do tego szare spodnie długości trzy-czwarte.
Kiedy szatyn opuścił pomieszczenie zauważył, że Castillo już śpi. No tak, przyszła umyć mu plecy i poszła spać, pomyślał kładąc się obok niej. Ucałował jej czoło i przytulając ją do siebie zamknął oczy. Po chwili oboje wędrowali już w krainie Morfeusza.

***

Violetta już od ponad miesiąca trenuje razem z Marco i to jest dla niej najlepsza terapia, jak to stwierdził jej psycholog. Verdas od samego początku obserwuje postępy Castillo, która wciąż próbuje go przekonać, by się z nią zmierzył. On wciąż odmawia, tłumacząc, że nie podniesie na nią ręki. Rozumie go, ale chciałaby sprawdzić się z kimś, kto jest najlepszy. Cóż, niedługo jej urodziny, więc może wtedy uda się jej go przekonać. Jeżeli chodzi o sferę intymną to tu także uczyniła duży postęp, w którym pomógł jej Leon i Lara, która jak nikt inny potrafiła zrozumieć, co czuje. W tej chwili nie przeszkadzały jej już ręce ukochanego pod bluzką, na pośladkach, czy nawet wspólna kąpiel. Kilka razy złapała się nawet na tym, że tęskni za seksem i znowu chciałaby poczuć w sobie ukochanego. I kiedy jest już pewna i zaczynają działać, ona przerywa z krzykiem, co nie podoba się ani jednemu, ani drugiemu, ale czekają.
- I jak? – Zapytała podchodząc do ukochanego, kiedy miała już chwilę przerwy. Usiadła naprzeciwko niego podkładając sobie jedną nogę pod pośladek. Chwyciła butelkę wody, którą jej podał i prawie natychmiast pochłonęła połowę jej zawartości.
- Masz za wysoką pozycję – skwitował, – przez co jesteś wolniejsza i przegrywasz. Technika jest w porządku.
- Jak za wysoką pozycję? Nie rozumiem. – Szatyn wstał i podał jej rękę by uczyniła to samo. Stanął naprzeciwko niej w pozycji do walki, dłonie układając w gardę.
- Stań w pozycji i trzymaj gardę. – Polecił. Posłusznie wykonała jego polecenie, a on krzyknął tylko jeszcze do Marco, że dziś sam się nią zajmie. – Tylko nie licz na żaden sparing. To będzie sucha teoria. – Wyjaśnił i zaczął tłumaczyć jej, dlaczego tak ważna jest pozycja na ugiętych nogach. Na potwierdzenie tego wszystkiego polecił wykonanie pewnego ćwiczenia. Otóż, stali w odległości jednego metra od siebie, a szatynka miała do niego doskoczyć i zaatakować na wyprostowanych nogach, czyn niemożliwy. Następnie miała zrobić to samo tyle, że już z ugiętych nóg. Teraz się udało. Wniosek z tego jest taki, że aby wykonać ruch należy ugiąć nogi w kolanach, co z łatwością możemy zaobserwować chociażby podczas zwykłego chodzenia. W walce, gdzie oprócz techniki i sprytu liczy się też szybkość i precyzja należy przyjąć niską pozycję po to by w momencie wykonywania ruchu nie trzeba było tracić zbędnych ułamków sekund na ugięcie nóg.
- Jesteś najlepszy. Marco nie umiał mi tego wytłumaczyć – zaśmiała się rozluźniając mięśnie. Uśmiechnął się i teraz pod ogień poszły kopnięcia. Przy tym elemencie ważne jest, aby stopa nogi, na której stoimy była całą powierzchnią postawiona na podłodze, no i oczywiście ugięta w kolanie. Dziewczyna nie zwracała na to uwagi, twierdziła, że to jest nieważne, więc przy kopnięciach zawsze stawała na palce.
- I dlatego traciłaś równowagę. Zobacz… - Tłumaczył jej wszystko opierając się na trzeciej zasadzie dynamiki Newtona. W końcu kopiąc kogoś działamy na niego pewną siłą, która działa również na nas i odpycha nas do tyłu. Jakie jest, więc prawdopodobieństwo, że utrzymamy się na nogach, jeżeli stoimy tylko na palcach? Przy mocnym kopnięciu jest znikome. Kopiąc między innymi odpychamy przeciwnika, więc odpychamy też samych siebie. Dlatego on stojący stabilnie prędzej się utrzyma niż my. Inną kwestią pozostaje miejsce uderzenia, które mniej lub bardziej sprawi ból. I tutaj wykonali kilka ćwiczeń głównie polegających na tym, że ona go kopała i próbowała się utrzymać. W pewnym momencie stała za blisko i pociągnęła za sobą niczego nieświadomego chłopaka.
- Jak Ty to mówiłeś, nigdy nie spuszczaj wzroku z przeciwnika – skwitowała z uśmiechem zarzucając mu ręce na szyję. Był ciężki, to fakt, ale nie przeszkadzało jej to, ani nawet to, że podłoga była twarda i było jej niewygodnie. Miała go blisko siebie i chciała, choć trochę to wykorzystać. Pocałowała go namiętnie i już po chwili to ona leżała na nim. Czuła jak jego ręce wędrują pod jej szeroką koszulkę z czaszką i delikatnie jeżdżą po jej plecach. Sama nie pozostała mu dłużna, gdyż swoimi dłońmi pieściła jego klatkę piersiową. Po chwili przerwali. – Uwielbiam mieć Cię tak blisko – wyszeptała uspokajając oddech i podnosząc się do siedzenia, swoją drogą wciąż na Verdasie.
- A ja Ciebie. I tęsknię za tym.  – Wyciągnął dłoń by przejechać nią po zaczerwienionym policzku Castillo. Uśmiechnęła się i przytrzymała jego rękę, przymknęła oczy.
- Ja też. I chciałam Ci bardzo podziękować, że wciąż czekasz. – Wzruszył ramionami, co było odrobinę utrudnione biorąc pod uwagę fakt, że wciąż leżał na podłodze.
- Nie mógłbym inaczej. Kocham Cię – szepnął się i napinając mięśnie brzucha podniósł się nieco powodując tym samym, że Violetta zjechała niżej. Chciała mu odpowiedzieć, ale nie zdążyła, bo zamknął jej usta pocałunkiem, który odwzajemniła. – Leć się myć i zbieramy się do domu – powiedział, kiedy się od siebie oderwali. Zeszła z niego i razem wstali, rozeszli się w swoje strony.

***

Drogę do domu pokonali w ciszy. Ona była zagłębiona w swoich myślach, a on w swoich. W jego głowie ponownie zaświtał plan zaręczyn, zastanawiał się, więc kiedy, gdzie i jak. Pierścionek już miał. Wiedział, że jej się spodoba, bo widział jak niedawno z maślanymi oczami wpatrywała się w niego na wystawie. Był, więc pierścionek, ale co z resztą? Zawsze mógł wykorzystać poprzedni pomysł i po prostu zabrać ją na kolację, ale zważając na ostatnie wydarzenia stwierdził, że obojgu przydadzą się wakacje. Więc może wtedy?
Ona tymczasem zastanawiała się jak jeszcze może pokonać swój lęk. Wiedziała, że przy nim nie musi się niczego obawiać, że będzie delikatny, jeżeli będzie trzeba. Nie bała się go, więc czego? Nie wiedziała i w tym tkwił problem. A nie da się rozwiązać problemu, jeśli nie wie się, na czym on polega.
- Kocie – zaczął, kiedy stał na czerwonym i mógł spokojnie na nią spojrzeć. Zwróciła głowę w jego stronę i wyczekiwała, co szatyn ma jej do powiedzenia – dałabyś się porwać na wakacje w Twoje urodziny? Zmiana otoczenia dobrze Ci zrobi.
- Zielone – odpowiedziała, a mężczyzna spojrzał na sygnalizację, zredukował bieg do jedynki i ruszył kręcąc głową z uśmiechem. Olała jego pytanie.
Po piętnastu minutach zaparkował samochód na podjeździe i opuścił go, jako pierwszy, truchtem pokonał odległość dzielącą go od drzwi ukochanej by czasami nie wysiadła zanim otworzy jej drzwi. Jak przystało na dżentelmena otworzył drzwiczki pojazdu i podał jej rękę, którą z przyjemnością ujęła. Ciągnąc ją delikatnie w górę pomógł opuścić jej opuścić auto. Zamykając drzwi objął ją ramieniem i razem udali się do domu.

***

Schodząc po kąpieli na dół poczuł wspaniały zapach naleśników, co znaczyło, że Violetta zabrała się za przygotowanie kolacji. Zwolnił kroku i zaczął się do niej skradać na paluszkach, a kiedy był już wystarczająco blisko położył dłonie na jej biodrach i zaczął po skosie zsuwać je na dół aż w końcu je skrzyżował i zbliżył się jeszcze bardziej. Położył głowę na jej ramieniu i w milczeniu obserwował jej dłonie, które zawzięcie kroiły owoce do naleśników. Po kilku minutach postanowił ją zmienić chwycił, więc jej dłonie i wypuścił z nich nóż. Energicznym ruchem obrócił ją do siebie przodem i wziął na ręce słysząc pisk dziewczyny, kiedy ta zaczęła się unosić. Posadził ją na blacie obok, a sam zabrał się za kończenie sałatki owocowej. Po chwili podsunął jej łyżeczkę do ust by spróbowała. Uśmiechnęła się, co utwierdziło go w przekonaniu, że jest smaczne. Zaniósł ją, talerze, szklanki, sok i sztućce to salonu, poczym wrócił po ukochaną, która idealnie odczytała jego zamiary i grzecznie na niego czekała. Zobaczywszy go ponownie w drzwiach kuchni wyciągnęła przed siebie ręce, które zarzuciła mu na szyję, gdy już był przed nią i oplotła go nogami w biodrach. Objął ją w pasie, uniósł delikatnie i ruszył w stronę salonu, gdzie czekała już kolacja.
Jedząc ponownie podjął temat wspólnych wakacji, na co tym razem odpowiedziała. Twierdząco oczywiście, ale postawiła warunek. Verdas miał się z nią zmierzyć w niedługim czasie. Chciała sprawdzić jak wypadnie na tle „najlepszego z najlepszych”, jak to mu tłumaczyła. Nie miał wyboru, musiał się zgodzić.  Tym sposobem oboje postawili na swoim. On na wyjeździe, ona na walce.

***

Jechali właśnie samochodem do miejsca, gdzie mieli spędzić najbliższe trzy tygodnie. Ktoś zapyta, dlaczego nie samolotem, byłoby szybciej. Oczywiście, że by było. Ale podczas odprawy Vilu dowiedziałaby się gdzie się wybierają, a to miała być niespodzianka, więc postanowił się dostać tam za pomocą samochodu. Jechali do miejscowości Eureka w stanie Kalifornia, która znajdowała się w odległości sześciuset czterdziestu czterech mil od Los Angeles. Szatyn spędzał tam każde wakacje, kiedy był dzieckiem. Była to miejscowość dużo mniejsza niż ta, w której mieszkali, więc tam spokojnie zawsze mógł odpocząć od wiecznego hałasu i pośpiechu. Domek, w którym mieli mieszkać odziedziczył w spadku po swoim świętej pamięci dziadku, Alonso. Nigdy jej tam jeszcze nie zabrał, choć kiedyś o tym wspominał. Teraz jednak, kiedy chciał się jej oświadczyć uznał, że niewielki domek z prywatną plażą będzie jak najbardziej odpowiedni. W czasie dotychczasowej drogi stanęli tylko na jeden postój by załatwić swoje potrzeby i uzupełnić braki w zbiorniku paliwa. Te piętnaście minut wykorzystali także by przekąsić coś na spokojnie, a także by bez oporów zająć się sobą, gdyż wiadomo, że w samochodzie było to nieco utrudnione. Zwłaszcza dla chłopaka, który był kierowcą. Jadł tylko wtedy, gdy ona go karmiła, a że Castillo ponad połowę dotychczasowej drogi spała nie zjadł zbyt dużo.
- Kochanie – zaczęła, kiedy byli już pięćdziesiąt mil od stacji i położyła mu dłoń na udo. Zaczęła nią kreślić różne wzorki, chcąc przez to rozproszyć ukochanego na tyle by ten powiedział jej w końcu, dokąd ją zabiera. – Gdzie jedziemy? – Uśmiechnął się lekko i chwycił jej dłoń w swoją, przystawił ją do ust i ucałował czule. Pokręcił głową robiąc przy tym śmieszną minę, a ona zrozumiała, że nic z niego nie wyciągnie. Obrażona odwróciła głowę w stronę okna i przestała się do niego odzywać. Przez kolejną godzinę jechali w zupełnej ciszy, co powoli zaczęło ją denerwować, toteż niewiele myśląc ściągnęła bluzkę i siedziała teraz w samym staniku i krótkich spodenkach. Od tamtej pory czuła, co chwilę na sobie spojrzenie Verdasa, więc postanowiła czekać, kiedy w końcu jakoś zareaguje. Nie musiała długo oczekiwać na kroki wykonane przez Leona, bo zauważyła, że ten zbacza strasy i po chwili zatrzymuje się w jakimś lesie. Odpiął swoje i jej pasy, maksymalnie odsunął krzesło w tył, pochylił się nad nią kładąc rękę tuż obok jej uda, przy drzwiach od pasażera.
- Chodź – szepnął i pochylił się jeszcze bardziej by pocałować jej płaski brzuch. Zadrżała, a on to doskonale wyczuł. Chwycił jej dłoń i wracając do wygodnego siadu ciągnął ją delikatnie za sobą. Usiadła na nim okrakiem i zarzuciła ręce na jego szyję. Pocałowała go zsuwając dłonie coraz niżej by już po chwili unosić w górę jego koszulkę. Kiedy była w połowie drogi chłopak wyciągnął jej ręce i ponownie położył sobie na szyi. – Nie chcesz? – Zapytała odrywając się od niego i spuszczając głowę tak by nie zobaczył zbierających się w jej oczach łez. – Już mnie nie kochasz? – Dopytywała łamiącym się głosem. Delikatnie ujął jej podbródek i podniósł jej głowę do góry żeby mógł patrzeć jej w oczy.
- Kocham, jak możesz w ogóle myśleć, że jest inaczej? – Odpowiedział pewnie zadając jednocześnie pytanie. – I bardzo chcę, ale nie jestem pewny czy dasz radę, a samochód nie daje takich możliwości jakbym chciał – starł pojedynczą łzę, która płynęła już po policzku. – Aczkolwiek nie obiecuję, że nie skorzystam jak będziemy wracali do domu. – Zaśmiał się, czym spowodował niemrawy uśmiech na jej twarzy.
- Więc, dlaczego tu zjechałeś?
- Bo mnie kusisz. – Odpowiedział szybko. – Uwierz mi, że żaden zdrowy mężczyzna nie jechałby spokojnie mając obok siebie półnagą, TAKĄ kobietę. – Musnął jej usta. – I już Ci mówiłem, że uwielbiam mieć Cię blisko, czuć Twój dotyk, Twoje pocałunki (…) – Uśmiechnęła się i ucałowała jego policzek. Westchnęła.
- Dobrze, ubiorę się, ale powiedz mi gdzie jedziemy? – Pokręcił z rozbawieniem głową – to, chociaż czy to jeszcze daleko? – Znów to samo.
- Blisko, za godzinę, półtora powinniśmy być na miejscu – wyszeptał po chwili wprost do jej ust i musnął je delikatnie. Niechętnie ją puścił, a ona zsiadła z niego i wróciła na swoje miejsce. Założyła bluzkę i nachyliła się jeszcze by pocałować go w policzek. Ponownie odpalił, zawrócił i wrócił na trasę prowadzącą ich do upragnionego celu.
- Leon – szepnęła po pewnym czasie. Przeniósł na chwilę swój wzrok na nią dając jej tym do zrozumienia, że słucha, że może kontynuować – jestem gotowa. Znaczy tak mi się wydaje… - Przerwała na chwilę, a on dalej czekał – w każdym bądź razie nie chcę żebyś teraz przerywał. Cokolwiek się wydarzy – dokończyła i niepewnie spojrzała na niego, a on na nią. Ujrzała w jego oczach ogromne szczęście i miłość, widziała jego uśmiech. Była już pewna, że dobrze zrobiła. Spojrzał szybko na drogę i zauważył, że są na niej sami. Pochylił się i szybko musnął usta ukochanej. Nie musiał nic więcej robić, nic mówić. Chwyciła go za rękę i puszczała ją tylko wtedy, gdy ten zmieniał bieg albo, kiedy podawała mu wodę lub jedzenie. W przyjemnej atmosferze, pełnej żartów i rozmów na temat ich wspólnej przyszłości dojechali na miejsce.

***

Uśmiech towarzyszył jej odkąd minęli tabliczkę z nazwą miejscowości. Już wiedziała gdzie są i ile to miejsce znaczy dla Leona. Cieszyła się, że zobaczy, gdzie jej przyszły narzeczony, o czym już niedługo zapewne się przekona, spędzał dzieciństwo, że zobaczy jego pokój z tamtych lat. Zawsze chciała tu przyjechać, dużo słyszała o tym miejscu od chłopaka i od jego matki, która kiedyś ich odwiedziła.
- Mogę mieć do Ciebie prośbę? – Kiwnęła twierdząco głową – w schowku jest chustka, zawiąż sobie oczy. – Już miała zaprotestować, ale spojrzała na niego i zrezygnowała. Za dziesięć minut i tak wszystkiego się dowie.
Wjechał na teren prywatny i zaparkował samochód obok domku, wysiadł z niego, idąc do drzwiczek ukochanej wyciągnął klucze. Wziął ją na ręce i podszedł do drzwi, otworzył je i wszedł z nią przez próg. Postawił ją dopiero w saloniku. Stanął za nią i powoli ściągnął jej opaskę. Rozejrzała się dookoła i uśmiechnęła się szeroko rzucając mu się na szyję.
- Dziękuję – szepnęła.
- Nie ma, za co. Nie przestrasz się kurzu, ale nikt tu nie przyjeżdżał od lat. Nie chciałem Cię zostawiać i jednocześnie nie chciałem przysyłać tu kogoś. Nikt o tym domku nie wie. To nasze miejsce i chciałem żeby tak zostało. – Uśmiechnął się i pocałował dziewczynę w czubek głowy. – Możesz się rozejrzeć, a ja skoczę po walizki. – Oddalił się od niej i zrobił to, co powiedział, a ona w tym czasie ogarnęła salon z kurzu. Zdziwiła się temu, że panował tu taki porządek. Nie trzeba było nic robić, tylko wziąć szmatkę i pościerać kurze. No, ale co się dziwić. Leon zawsze był pedancikiem. Przeszła do kuchni i podłączyła lodówkę do prądu. – Ale nie musisz tego robić. – Stwierdził chłopak wchodząc do pomieszczenia z torbą i przenośną lodówką, w której miał zapakowany prowiant. – Przyjechałaś tu odpocząć, a nie pracować. Ja się tym zajmę. – Postawił wszystko na stole i spojrzał na nią z uśmiechem.
- Nie. – Zaprzeczyła. – Odpoczywać będziemy razem. Nie mam zamiaru patrzeć jak wszystko robisz sam. To nasze wakacje – podeszła do niego i dźgnęła go palcem w tors, – dlatego teraz, mój Książę pójdzie po drewno i napali w kominku, a ja ogarnę kuchnię i zrobię coś do jedzenia.
- Okey – zgodził się niechętnie. – Ale ja w tym czasie sprzątnę sypialnię i łazienkę. Resztę pokoi zostawimy na jutro. – Przelotnie musnął jej usta i ruszył w stronę drzwi – wieczorem idziemy na spacer! – Krzyknął nim opuścił budynek.
Godzinę później byli już po obiedzie i razem udali się do sypialni chłopaka, której ten nie zdążył do końca ogarnąć. Weszli do środka i on zabrał się do pracy, a ona powoli obchodziła każdy zakamarek i oglądała wszystko z zaciekawieniem. Plakaty piłkarzy, sportowych samochodów. Tablica na koreczki, a na niej liczne zdjęcia małego Verdasa z rodzicami, dziadkiem, przyjaciółmi. W pewnym momencie jej uwagę przykuło zdjęcie dziewczynki, na oko szesnastoletniej. Odpięła je i przyglądała się jemu z uśmiechem, co zauważył Leon.
- Skąd to masz? – Zapytała podając mu fotografię, na której znajdowała się ona sama. Co dziwne zdjęcie zostało wykonane zanim się poznali.
- Zrobiłem je w San Francisco w…
- dwa tysiące piątym roku – dokończyli razem, – ale jak?
- Byłem tam. – Wzruszył ramionami. – To wtedy zobaczyłem Cię po raz pierwszy i wpadłaś mi w oko. Później Cię niestety nie widziałem, dopóki nie pojawiłaś się w szkole. Dalszą część historii znasz. – Obserwował zmieniającą się twarz dziewczyny, która w tej chwili wyrażała tysiąc emocji. Na zaskoczeniu począwszy, przez miłość, zadowolenie i na niedowierzeniu skończywszy.
- To Ty mi robiłeś zdjęcia! – Zaśmiała się przypinając obrazek do tablicy. – Wcale mi się nie wydawało!
- No nie. – Zaśmiał się opuszczając delikatnie głowę w dół jednak wciąż na nią patrząc. – Już skończyłem. Zdążymy na zachód słońca, chodź. – Chwycił ją za rękę i pociągnął na dół. Wyszli na taras gdzie usiedli na drewnianej ławce i wpatrywali się w ocean, w którym odbijało się zachodzące słońce. Pod wpływem impulsu szatyn sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej małe czerwone pudełko.  Castillo obserwowała go z zaciekawieniem czując jak łzy szczęścia napływają jej do oczu. Spojrzał na nią i wiedział, że dobrze robi. – Co prawda chciałem to zrobić inaczej, przy kolacji na plaży…, Ale przez te zdjęcia taka atmosfera się zrobiła, że pomyślałem, że to odpowiedni moment. Co więcej już kiedyś się zbierałem i wyszło jak wyszło – mimowolnie zaśmiali się, pomimo że tamta sytuacja wcale zabawna nie była. – Violu, Kochanie – zsunął się z ławki i uklęknął przed nią na kolano. – Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zgodzisz się zostać moją żoną? – W końcu dokończył, a co zrobiła Castillo? Ze łzami w oczach rzuciła mu się w ramiona powodując, że stracił równowagę i przewrócił się na płytki, ale go to nie obchodziło, po chwili przestał nawet czuć ból, bo poczuł na swoich wargach usta przyszłej pani Verdas.
- Tak – szepnęła, kiedy w końcu się od niego oderwała. Już nie kryła łez. Śmiejąc się płakała. Płakała ze szczęścia. Szczęśliwy przytulił ją do siebie. – A… - zaczęła po kilku minutach odrywając się od silnych ramion narzeczonego. – Co z naszą nocą? – Zapytała niepewnie, nieco zawstydzona, skrępowana. Uśmiechnął się i kiwnął głową w kierunku plaży.
- Na plaży – zaczesał jej włosy za ucho – jest ogrodzona, nikt nam nie będzie przerywał. Pozwól mi, chociaż coś zrobić tak jak planowałem – poprosił.
- Mówiłam Ci już kiedyś, że jesteś najlepszy? – Musnęła jego usta i powoli, niechętnie zeszła z niego. Jęknął niezadowolony i sam wstał. Poszli na spacer.

***

Po trzech tygodniach zgodnie z planem wrócili do domu. Tym razem nie obyło się bez szybkiego numerku w lesie w samochodzie, który obiecał jej Leon w drodze na wakacje. Wrócili wypoczęci, szczęśliwi i o ile to było możliwe jeszcze bardziej zakochani, co nawet zauważyli w pracy szatyna. Widok w końcu zadowolonego Verdasa bardzo ucieszył jego przyjaciół, zwłaszcza Larę, która trzymała za nich mocno kciuki.
W LA byli już miesiąc i nic się nie zmieniło. On dalej pracował, ona trenowała. Chociaż nie, zmieniło się. Teraz jej trenerem był Leon, chociaż dalej nie miał zamiaru się z nią mierzyć. Musiał wystarczyć jej ten jeden raz na plaży w Eurece.
Obecnie siedzieli na ławce w parku i zastanawiali się nad ślubem, planowali jak to będzie wyglądać. Niczego nieświadomy Leon chciał ustalić datę na za osiem miesięcy, z czym pod żadnym względem nie chciała się zgodzić panienka Castillo, więc wstępnie ustalili wcześniejszą datę.
Już mieli wracać do domu, już Leon wstawał, kiedy złapała go za rękę i posadziła z powrotem na ławce. Ułożyła dłoń szatyna na swoim brzuchu.
- Będziesz ojcem. – Powiedziała i spojrzała na twarz szatyna, która z początku wyrażała zdziwienie, a później nieopisaną radość.
- Będę ojcem? – Chciał się upewnić, jednak wcale nie czekał na odpowiedź. Wstał z ławki i po chwili na niej stanął – będę ojcem! – Krzyknął zwracając na siebie uwagę przechodniów. Jedni pukali się w głowę, inni zaczęli bić brawo. Zeskoczył z ławki i chwycił ukochaną, z którą zaczął się kręcić. Śmiali się przy tym oboje, utwierdzając tym wszystkich w przekonaniu, że są naprawdę szczęśliwi.
- Tak. Jestem w szóstym tygodniu ciąży – powiedziała, kiedy w końcu postawił ją na nogach, chcąc w ten sposób odpowiedzieć na jego pytanie, na które swoją drogą sam sobie odpowiedział. Verdas niewiele myśląc zatopił się w słodkich ustach Castillo.
- Kocham Was.



*Encyklopedia psychologii
*Hymn do miłości.

Koniec.
Co do kwestii walki to, to jest prawda. Do tej pory pamiętam jak trener ciągle to powtarzał. ;)
W pewnym momencie myślałam żeby podzielić to na dwie krótsze części, ale początkowy zamysł był taki żeby zmieścić się w czterech, więc zmusiłam się by trochę skrócić to wszystko i nie opisywać wakacji i kilku innych rzeczy :P. Jeżeli będziecie chcieli to może kiedyś przemienię to w opowiadanie, wtedy będzie więcej szczegółów, ale zobaczymy. Nie piszę, że tak zrobię, żeby nie było potem nieprzyjemnych sytuacji. 
Dziękuję za komentarze, wyświetlenia i obserwacje. :D
Pozdrawiam,
Candy. :*

PS Informacje co do terminów po prawej stronie bloga :D
Aczkolwiek rozdział na 99% w sobotę, w zależności od tego o której wrócę z urodzin. :)

9 komentarzy:

  1. Ojejku to jest takie genialne :)
    na prawdę super część :333

    aż chce się więcej i więcej, muszę przyznać że fajne by wyszło z tego opowiadanie :*

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny a kiedy rozdział ?

    OdpowiedzUsuń
  3. OMG On jest GENIALNY ♥♥♥
    Jak go czytałam to uśmiech z twarzy nie schodził :D
    Po prostu cudo!!!!
    Pozdrawiam :****
    PS: Oczywiście czekam na next ☺

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudo !!!
    Czekam na rozdział !! ~ Julka ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudowne <333333
    Błagam zrób z tego opowiadanie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochana,
    Wiem, że z nie napiszę nic sensownego. Chora jestem, wiesz gorączka i te sprawy.
    Mogę tylko powiedzieć, że dałaś sobie z Partem świetnie radę. Ciekawa historia. Leonetta of kors urocza. A Lara wspaniała przyjaciółka. Czego chcieć więcej?
    Jeszcze raz przepraszam, że tak krótko.
    Ściskam, Sophie ♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Cześć pisze tutaj zamiast pod każdą częścią (mam nadzieję ,że Ci to nie przeszkadza )
    Po pierwsze .. świetny pomysł ! właśnie taki styl lubię najbardziej i widać ,że mamy takie same gusta ! Leon ,który jest z pozoru groźny i niebezpieczny jest tak naprawdę kochany i delikatny i romantyczny dla swojej ukochanej ! jak czytałam końcówkę 1 części to mi włosy się na głowie zjeżyły ! w 2 części byłam podniecona akcją.. w 3 chciało mi się płakać a w 4 się normalnie zakochałam ! była super romantyczna <3
    Ale to co chciałam jeszcze napisać to to ,że bardzo mi się podoba twój styl pisania.. ponieważ piszesz bardzo płynnie ? znaczy płynnie się czyta XD (wiesz o co chodzi chyba XD ? ) i podoba mi się słownictwo którym dysponujesz ... nie powtarzasz się,nie robisz błędów (przynajmniej nie zauważyłam :) ) jesteś do tego stworzona ! <3 POZDRAWIAM ! Agata

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy